sobota, 27 października 2012

Rozdział dwudziesty piąty.


"Break away from everybody,
Break away from everything,
If you can't stand the way this place is,
Take yourself to higher places."


Three Days Grace ~ Break. 

Przybrałam gapowaty wyraz twarzy, kręcąc z niedowierzaniem głową. Czy żeby po ludzku sformułowana prośba do niego trafiła, trzeba mu ją odśpiewać, raz po raz zahaczając paznokciami o struny gitary?
- Mówiłam ci, żebyś już więcej nie pokazywał mi się na oczy! - fuknęłam, przymrużając powieki. Wyglądał równie cwaniacko jak polonista, który znajdzie błąd ortograficzny w pracy pisemnej prymusa. - Środki halucynogenne spać nie dają? Po co przyłazisz o tak późnej porze?
Wyszczerzył klawiaturę zębów, krzyżując nogi.
- Przepraszam, wiem, że kobieta w ciąży powinna dużo wypoczywać, wysypiać się, nie denerwować, bla, bla, bla. Ale musiałem cię o tym poinformować i coś, a raczej kogoś przedstawić.
- To nie można było wpaść o normalnej godzinie? - warknęłam, czując chłodne powietrze smagające po łydkach.
- Wtedy moja osoba towarzysząca jest nieosiągalna - odparł tajemniczo, wyciągając serdeczny palec w stronę schodów i poruszając nim w geście zachęcającym.
Melodyjne plaskanie obcasów o posadzkę rozniosło się po całej klatce schodowej. Odziana w skąpe ubrania i niebotycznie wysokie szpilki kobieta pojawiła się obok Chmielewskiego. Burza rudych włosów opadała na ramiona, a tęczówki o odcieniu miodu kwiatowego świdrowały mnie mroźnym spojrzeniem. Gdyby zmysł wzroku potrafił zabijać, zapewne byłabym już martwa.
- Kto to jest? - zapytałam niemrawo, z wielką ostrożnością jeszcze bardziej przyglądając się dziewczynie. Kilkanaście piegów, umiejscowionych na policzkach i kształtnym nosie zdobiło jej trójkątną twarz. Ubarwione na czarno paznokcie, a raczej szpony na spokojnie mogłyby wyręczyć pług w wykonywaniu orki.
Rudowłosa wyciągnęła krwistoczerwone usta w wojowniczym uśmiechu.
- Ucieleśnienie twojego największego koszmaru, kochanie - roześmiała się ironicznie, chwytając Marcina za ramię. Momentalnie zaschło mi w gardle, a oczy przybrały postać dwóch kompletnie pustych jamek.
- Natalio, poznaj Roksanę, koleżankę twojego siatkarza sprzed lat.
- Koleżankę? - znów ten nieprzyjemny dla uszu śmiech. - To chyba zbyt delikatne słowo jak na zaistniałe okoliczności.
Założyła kosmyk rudych włosów za ucho, odkasłując.
- Możemy porozmawiać? - zapytała głosem o ligę przyjemniejszym od poprzedniego.
- A mamy sobie coś do wyjaśnienia?  - trzęsłam się w duchu jak galareta. Jakby ta rozmowa dalej przebiegała w mrocznym klimacie, moje serce przestałoby pracować szybciej, niż człowieka po zawale.
Roksana nieco chwiejnym krokiem zbliżyła się do mnie, zmuszając do spojrzenia jej w oczy.
- Owszem, mamy. Chcę ci tylko uświadomić, jakim parszywym gnojem jest twoja druga połówka.

Przez kilka ciągnących się w nieskończoność minut z ust moich gości nie wydobyło się chociażby chrząknięcie. Panowała zawiesista atmosfera rodem z egipskiego grobowca, nawet fetor wdzierający się do nozdrzy podobny. Przyczyną obleśnego zapachu były zapewne obcasy rudowłosej, upiększone psimi odchodami. Ktoś tu chyba wrócił z leśnej zmiany.
- Możecie mi w końcu wyjaśnić, po co nachodzicie moje rodzinne mieszkanie? - zapytałam znudzona z nutką oburzenia.
Marcin z ukosa spojrzał na Roksanę. Kobieta analizowała sprzęt elektroniczny z miną identyczną jak u komornika.
- Kochanieńki, czy ta Natasza nie rozumie po naszemu? Chyba jej wyjaśniłam, po co przyszliśmy, czyż nie? - prychnęła pogardliwie. Jej lśniące włosy o odcieniu marchewki idealnie nadawałyby się jako dodatek do stroju na halloween.
- Natalia, nie Natasza - wycharkałam, zaciskając pięści. Kłykcie wybieliły się niczym zęby po wizycie u dentysty. - Poinformowałaś mnie o punkcie kulminacyjnym swojego przybycia w sposób godny zgadywanek dziecięcych.
Brunet przytrzymał dłoń Roksany, która bez chwilowego zabezpieczenia byłaby w stanie uczynić z mojej twarzy zaorane pole. Jakże mi przykro, ale w detektywistyczne puzzli układać nie będę.
Ruda wzięła kilka głębokich oddechów, znów przybierając wyraz twarzy brawurowej dewotki.
- Bartman to obrzydliwiec i degenerat - wypaliła, obserwując moją reakcję, a raczej jej brak.
- A może trochę jaśniej? Wiecie, mam parcie na pęcherz i zbyt długo nie mogę siedzieć w wychłodzonym p0mieszczeniu - zatrzepotałam rzęsami, poklepując się po bebechu.
Roksi wywróciła oczami, wbijając paznokcie w kanapę. Jej cierpliwość była dokładnie taka, jak Zbyszka podczas miłosnych uniesień.
- Czy ty nie rozumiesz, kobieto?! - niebezpiecznie podniosła głos. - Ten troglodyta nie nadaje się na stałego chłopaka, a tym bardziej ojca!
- Czy byłabyś tak uprzejma nie krzyczeć? Nie mieszkam tu sama, mój brat dopiero niedawno wkroczył w pełnoletniość i raczej nie jest jeszcze gotowy na burdelowe rewelacje - ironia w moim głosie dryfowała niczym żaglówki na mazurskich jeziorach.
Marcin spojrzał na mnie błagalnie, łapiąc moją rękę w swoje splecione w koszyczek dłonie. Mimowolnie ją wyrwałam.
- Proszę cię, wysłuchaj jej - jego baryton brzmiał wyjątkowo wiarygodnie.
Ciężko wzdychając, skrzyżowałam ręce na piersi i czekałam na monolog rudowłosej, której chwilowo udało się zapanować nad gniewem. W telefonii pracy raczej by nie znalazła.
- Poznałam Bartmana trzy czy cztery lata temu. - zaczęła. - Przyszedł do klubu, w którym nieustannie przebywałam, całkowicie nawalony. Byłam niemal stuprocentowo pewna, że uda mi się wyrolować kolejnego byczka. Dopiero po podejściu do baru zorientowałam się, kogo wybrałam sobie za ofiarę. Gdy z jego ust padła niemoralna propozycja, ani przez chwilę nie zawahałam się odmówić. Te zielone spojrzenie, może nieco rozbiegane od pochłoniętego alkoholu przyciągało niczym talizman hipnotyzera. Jeszcze nigdy podczas stosunku nie czułam się tak wspaniale. Jego szerokie ramiona i umięśnione plecy były dla mnie najlepszym afrodyzjakiem. Ślepo wierzyłam, że coś z tego wyjdzie. A gówno! Następnego wieczoru znowu pojawił się w Black Widow. Rozpromieniona jak słoneczko chwyciłam go za ramię. I to był największy błąd. Podniósł się gwałtownie, mierząc mnie z pogardą. Żaden facet mi nie naubliżał tak, jak on. Na złość zagadał do długowłosej blondynki, zaciągając ją w to samo miejsce, co mnie, aby zaspokoić swoje potrzeby. Każdą z zaliczonych panienek traktował jak skasowany bilet. Ilość oddanych mu kobiet może równać się z ilością frytek, które miałaś u ustach - zakończyła nieco wygórowanym porównaniem, oddychając rytmicznie.
No tak, teraz już przynajmniej wiedziałam, co miał na myśli ojciec Zbyszka, kiedy mówił o powrocie do dawnego stylu życia.
- I o to tyle krzyku? Próbujecie go oczernić w moich oczach? Przykro mi bardzo, ale nie będzie tak łatwo. To jego przeszłość i jego wybory, mógł robić, co mu się żywnie podoba. Nie wracajmy do czasów, które przeminęły.
Obydwoje patrzyli na mnie oczami wychodzącymi z orbit, prawie niezauważalnie się trzęsąc. Erupcja nadchodzi.
- Zwariowałaś?! - Roksana podniosła swój kuper z kanapy. - Jak może cię to w ogóle nie obchodzić? Przecież mógł złapać wirusa HIV i zarazić również ciebie!
- Przeminęły?! - teraz oburzył się Chmielewski, kipiąc jak makaron na ogniu. - Chcesz się przekonać, jaki twój chłoptaś uczciwy? No to spójrz!
Gwałtownym szarpnięciem chapnął z wewnętrznej kieszeni kurki śliski kawałek papieru i rzucił go na stolik. Fotografia, i to nie byle jaka. Zbyszek czule obejmujący lokowaną brunetkę.
- Kiedy to zrobiłeś? - zapytałam drżącym głosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. To musiał być przypadek i dziewczyna przez czysty zbieg okoliczności znalazła się w jego ramionach. Ach, te diabelne nierówności chodnika!
- Dziś popołudniu. Natka, to nie są przelewki, temu dupkowi nie można ufać.
- A tobie można? Przypomnij sobie! - warknęłam zgryźliwie, trafiając w samo sedno. Zamilkł z niechęcią. Teraz każde obraźliwie wyrażenie w stosunku do zielonookiego skieruje się ku niemu, odbierając pałeczkę.
- Nie wierzysz nam, prawda? Myślisz, że sobie to wszystko wymyśliliśmy, aby odciągnąć cię od tego buraka? To zadzwoń do niego i się przekonaj, kto tu był przez cały czas szczery! - terkotała nabuzowana rudowłosa.
- A żebyś wiedziała, że tak zrobię! - zmierzyłam dwójkę cwaniaków lodowatym spojrzeniem, i nie zważając na godzinę, sięgnęłam po telefon. Albo los jest tak dobry, i załatwił to za mnie, albo z drugiej strony pech depcze mi po piętach. Nie musiałam dobijać się do Bartmana, na wyświetlaczu migała kopertka z jego imieniem.

Spotkajmy się pod Areną Ursynów, muszę ci coś ważnego powiedzieć. Zibi.

- Wiedziałam, że tak będzie! - zaśmiała się ironiczne Roksana, kiwając w prawo i lewo serdecznymi palcami. - Buc będzie zapewniał cię o sile swojej miłości i znów mydlił oczy! Jak możesz mu tak bezgranicznie ufać?
Może podjęta przeze mnie decyzja była zbyt niebezpieczna, ale nie miałam wyboru. Chciałam się przekonać, czy Zbyszek naprawdę jest ze mną uczciwy.
- Dlatego pójdziecie ze mną. Przy was nie będzie kołtunił.
Odstrzelony jak na święta przechadzał się po terenie obiektu sportowego. W oddali zauważył sylwetkę swojej ukochanej, poruszającą się równomiernie w jego kierunku. Ruszył w jej stronę, uśmiechając się pod nosem. Z czasem rozciągnięcie ust wykrzywiło się w drugą stronę, kiedy zobaczył dwóch nieproszonych gości. Znienawidzonego metalowca i zakapturzoną kobietę, chwiejącą się na wysokich obcasach. Natalia wzrokowo przesłała mu przeprosiny, nawet nie witając się tak, jak zwykle. Ukryta pod warstwą bawełny dziewczyna zrzuciła okrycie głowy, szczerząc się niemiłosiernie.
- Witaj, koteczku - zaćwierkała ironicznie, okalając go nienawistnym spojrzeniem.
Gdyby uduszenie się własną śliną z zaskoczenia było możliwie, właśnie leżałby na ziemi, wydając ostatnie tchnienie.
- To ty?! - wypluł z siebie te dwa słowa z niemałym trudem. Koszmar z przeszłości właśnie powrócił, tym razem w prawdziwej osobie.
- A co, nie widać? - obróciła się wokół własnej osi, roznosząc zapach swoich drażniących perfum. - Aż dziwo, że twoja tępa łepetyna mnie zakodowała, tyle było tych rudych, blondynek, brunetek...
- O co chodzi? - zapytał zdezorientowany Bartman. - To twój pomysł, tak? Próbujesz mnie zniszczyć, pajacu? - wycelował paluch w Chmielewskiego.
- Próbujemy uświadomić Natalii, jakim jesteś ordynarnym gnojkiem - uśmiechnął się wojowniczo, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
Zaczerpnął świeżego powietrza i chwycił brunetkę za prawą dłoń.
- Natka? - spojrzał w jej orzechowe oczy, rozświetlone niczym gwiazdy. - Błagam, powiedz, że nie wierzysz w żadne słowo wypowiedziane z ich ust. Owszem, kiedyś bawiłem się w obrzydliwy sposób, ale to już za mną, nigdy nie zrobiłbym tego ponownie!
Ciężarna pociągnęła nosem, wyciągnęła z kieszeni nieco pomiętą fotografię i wcisnęła w jego rękę. Obejrzał ją z rosnącym zdenerwowaniem. Zdjęcie zostało zrobione podczas przedwczorajszego spaceru z siostrą.
- Śledziłeś mnie? - uniósł się w stosunku do Chmielewskiego, gotowy zrobić mu porządne aua pod okiem. - A może ty, opryskliwa ruda franco?
- Licz się ze słowami! - jeszcze moment, a dawna znajoma z klubu poderżnęłaby mu gardło szponami jak u orła.
Zignorował Roksanę i przygotowanego na pyskówkę Marcina na rzecz Olszewskiej. Całe wkurzenie znalazło swoje ujście w sile. Porządnie potrząsnął brunetką, nie zważając na stan błogosławieństwa, w jakim się znajduje.
- Natalia, oni wciskają ci kity! - znów wprawił swoje ogromne dłonie w ruch. - Z żadną cię nie zdradziłem, rozumiesz? Natalia? Kochanie, dobrze się czujesz? Natalia!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz