piątek, 26 października 2012

Rozdział pierwszy.


- Pasażerowie samolotu, za kilka minut lądujemy.
" No nareszcie!" - Zibi przeciągnął się na swoim fotelu. Lubił podróże samolotem, ale ponad 10-godzinne były zwyczajnie męczące. Z ciekawością wyjrzał przez okno. Przez chmury wyłaniały się warszawskie wieżowce. Uśmiechnął się sam do siebie. Nie było go tu zaledwie 2 tygodnie, a czuł się, jakby wrócił po kilku latach nieobecności. Cóż, taka już siatkarska kariera.
Zbyszek był dumny z siebie i kolegów. Nie lada wyczyn zdobyć srebro na Pucharze Świata w Japonii, a na samą myśl o Igrzyskach Olimpijskich, na które swoją ciężką pracą zdobyli przepustkę, robiło się ciepło na sercu.
Samolot był już coraz niżej, teraz już dokładnie było widać całe warszawskie Okęcie. Kilku siatkarzy wychyliło głowy, patrząc z niedowierzaniem, ile też samochodów stało na parkingu. Wszyscy przyjechali, aby pogratulować im awansu na IO? Niemożliwe, przecież nie byli jedynymi pasażerami. Gdyby się przyjrzeć innym osobom w samolocie, dało się zauważyć kilka studentów oraz 4 chłopaków, wytatuowanych i ubranych na czarno, prawdopodobnie z jakieś metalowej kapeli, ponieważ koło nich można było zauważyć elektryczne gitary i kilka wzmacniaczy.
Zibi wybiegł myślami w przyszłość. Już widział te tłumy dziewczyn kwiczących na jego widok i błagających o choćby autograf. Nie przeszkadzało mu to w ogóle, lubił mieć przy sobie tak ogromne towarzystwo. Najbardziej bolał go jednak zupełnie inny widok: kolegów z drużyny przytulających i całujących swoje dziewczyny, żony i czule ściskających swoich synów i córki. Szlag go trafiał! Z Kaśką rozstał się już 3 lata temu i do tej pory nie znalazł żadnej nowej wybranki. Wciąż wierzył, że los z nim igra i czeka na najbardziej odpowiedni moment, żeby poznać go z miłością swojego życia. Bartman nie miał jednak pojęcia, jak szybko to wielkie szczęście go spotka.

"Cholera, ile można czekać! " Stałam na lotnisku już chyba 30 minut, aż czułam skostniałe palce u stóp. Obok mnie na okrągło biadoliła grupa nastoletnich dziewczyn, ubranych w narodowe barwy z banerami, na których widniały niestworzone rzeczy. Uśmiechnęłam się. Dokładnie pamiętam, kiedy sama taka byłam i biegałam za siatkarzami jak głupia. Mimo, że teraz byłam 21-letnią studentką dyplomacji, moją miłość do nich zastąpiła jedynie miłość do mojego chłopaka, Marcina. Cóż, ostatnio niezbyt nam się układało, non stop kłótnie, wrzaski i trzaskanie drzwiami. Nawet się nie pożegnał przed swoim wylotem do Japonii, trudno go jednak nie zrozumieć, bez przerwy próby, próby, próby. Choć wykonywanie przez niego i kolegów z zespołu piosenek przypominało bardziej drapanie paznokciami po szybie niż śpiewanie, nie robiło to dla mnie żadnych problemów, jak metal to metal. Poczułam lekki zawrót głowy. " Pieprzona anemia" - pomyślałam. Lekarz informował mnie, że jestem już na skraju wyjścia z choroby, jednak omdlenia to objaw, który ciągle występował.
Przy wejściu momentalnie zrobił się wielki harmider. Fanki pchały się do wejścia, byle zdobyć autograf swojego ukochanego siatkarza. Podeszłam do kolumny i oparłam się o nią, patrząc z zaciekawieniem. Piotrek Nowakowski walczył jak mógł z rozwydrzonymi dziewczynami, przepychając się do autobusu, który miał ich zawieźć do domów. Bartek Kurek z uśmiechem na twarzy podpisywał piłki a Michał Kubiak pozował do zdjęć. Wydawało mi się, że na moment czas się zatrzymał. Wystarczyło na niego spojrzeć. 198 cm czystego pożądania, kruczoczarne włosy, roześmiane niebieskie oczy i ten szelmowski uśmiech. Zbyszek Bartman.
Nie powiem, zawsze uważałam go za siatkarskiego Boga - za jego szczerość, za tę słodką agresję na boisku, za ten nieziemsko uroczy głos. A teraz miałam okazję zobaczyć to cudo na własne oczy.
Znowu zawroty głowy, tym razem o wiele silniejsze. Czułam, jak wszystko dookoła wiruje. Traciłam kontakt z rzeczywistością, moje ostatnie spojrzenie padło na niego. Pomału osunęłam się na podłogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz