sobota, 27 października 2012

Rozdział dwunasty.


Nigdy bym nie przypuszczała, że kilka dni po wyjściu ze szpitala, znowu się w nim znajdę.  I mimo, że to nie ja byłam osobą poszkodowaną, czułam potworny ból, przeszywający całe moje ciało, a także ogromny strach.  Dlaczego właśnie Michał? Taki uśmiechnięty i zabawny facet nie zasługiwał na śmierć.  Życie płata najokropniejsze figle ludziom, którzy podchodzą z optymizmem do świata. 
Siedziałam oparta o ramię Zbyszka na oddziale intensywnej terapii, gdzie leżeli Misiek i nieznajoma blondynka.  Lekarze nie informowali nas o ich stanie, kompletnie nie wiedzieliśmy, co się aktualnie z nimi dzieje. Wejść do sal tej dwójki także nie było można. Czyżby ukrywali przed nami tę najgorszą informację?
Naprzeciwko na krzesełkach usadowili się rodzice Kubiaka. Jego mama wyglądała strasznie, jakby nie spała parę nocy, była blada jak ściana, a łzy ciekły jej nie tylko po policzkach, lecz także po szyi. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jaka wojna toczy się w środku tej biednej kobiety. Obawa o życie syna przewyższała wszystkie potrzeby - nic nie piła, nic nie jadła, jedynie czuwała. 
Pan senior Kubiak obejmował żonę ramieniem, szepcząc jej pocieszające słowa do ucha. 
Prezentował się o wiele lepiej, jednak wewnątrz czuł na pewno taki sam ból, jak mama Miśka.
Brakowało tu jedynie mojego brata. Obiecał, że przyjedzie najszybciej, jak się da, gdyż musiał nieco ochłonąć. Rozumiałam to, sama miałam ochotę wybiec stąd, rzucić się na łóżko w swoim pokoju i rozpłakać. 
Panowała cisza, jedyne odgłosy, jakie dało się usłyszeć, to pociąganie nosem i stukot drewniaków.  Żadna osoba z naszej czwórki nie miała odwagi się odezwać, aby przypadkiem swoimi słowami nie zranić w pewien sposób tej drugiej.

W pewnym momencie rozdzwonił się telefon Bartmana. 
- Słucham? - zapytał przeciągle z niezbyt dużym entuzjazmem.
Wraz z rozwinięciem monologu osoby po drugiej stronie słuchawki, jego postawa diametralnie się zmieniła. Zacisnął dłonie w pięści i zmienił ton głosu na bardziej ostry.
- Za chwilkę będę - odparł i gwałtownie podniósł się z miejsca. 
- Kto to był? - zapytałam zaciekawiona.
- Mój mechanik, do którego zabrano Audi. Powiedział, że muszę coś zobaczyć, najlepiej jak najszybciej. Niedługo wrócę - pocałował mnie przelotnie, a następnie kucnął przed panią Kubiak, złapał ją za rękę i wyszeptał:
- Misiek jest silny, wyjdzie z tego - po czym zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku wyjścia. 
Biedaczyna, musiał przeżywać katorgi. Nie dość, że jego najlepszy przyjaciel walczył o życie, to na dodatek będzie musiał go zostawić. Wieczorem wyjeżdża do Żor, gdyż z samego rana zaczynają treningi. Obiecał wrócić za dwa dni z nadzieją, że trener pozwoli mu zostać w Warszawie kilka dni, aby zaopiekował się Michałem. W końcu to też jeden z zawodników drużyny. 

Wpatrywałam się w podłogę, skubiąc paznokcie. Po chwili z sali Kubiaka wyłonił się lekarz. Podniosłam się gwałtownie z krzesełka, tak jak jego rodzice.
- Co z nim? - zapytałam, czując, że zaraz zwymiotuję ze zdenerwowania. 
- Nie ma co tu dużo mówić, stan chłopaka znacznie się poprawia. Co prawda ma złamaną nogę, sporo siniaków i otarć, to i tak wyszedł całkiem korzystnie jak na taki wypadek. 
Miałam ochotę rzucić się doktorowi na szyję i go wyściskać. 
- Możemy do niego wejść? - zapytała mama Miśka.
- Oczywiście. Syn powinien spać jeszcze kilkanaście godzin po dawce leków znieczulających, ale kto wie, może obudzi się wcześniej - uśmiechnął się. 
- Niech państwo idą pierwsi, ja mogę poczekać - pokazałam ręką na drzwi, za którymi zniknęli mama i tata Michała.

Aby nie siedzieć bezczynnie, zaczęłam przechadzać się po korytarzu. Zatrzymałam się przy jedynej sali, która posiadała ścianę ze szybą. Oparłam wnętrze prawej dłoni o szkło i patrzyłam, czując rosnący ból w sercu.
Dziewczyna o długich blond włosach i charakterystycznej krostce na policzku leżała podłączona do niezliczonej ilości sprzętu szpitalnego. Miała sine usta i bladą cerę. Chyba każda część jej ciała została uszkodzona lub posiniaczona. Oddychała z pomocą respiratora. 
Poczułam wilgoć za powiekami. Nie znałam jej, a już z całego serca prosiłam, aby wyszła z tego cało. 
Lekarz prowadzący położył swoją dłoń na moim ramieniu. 
- Zna ją Pani? - zapytał.
- Niestety nie - odparłam, ocierając oczy.
- To niedobrze. Nie miała przy sobie żadnych dokumentów. Nie wiemy, jak się nazywa, gdzie mieszka. Nie możemy powiadomić chociażby kogoś z jej najbliższych...
- Aż tak źle?
- Szczerze? Okropnie. Przeszła operację, gdyż miała nieco zmiażdżoną wątrobę i kilka żeber. Myśleliśmy, że to pomoże w pewien sposób jej organizmowi się zregenerować, a jest zupełnie odwrotnie.
- Nie bardzo rozumiem... 
- Musieliśmy wszczepić jej fragment wątroby, całe szczęście, że dawca znalazł się od razu. Mimo, że zgodność była idealna, to organizm nie chce jej przyjąć, odrzuca ją. Można powiedzieć, że umiera od środka...
- Nic nie możecie zrobić? - głos zaczął mi się łamać. 
- Zrobiliśmy już wszystko, co mogliśmy, teraz możemy liczyć jedynie na cud. Jej serce pompuje coraz mniej krwi, już nawet sama nie oddycha. 
- Przepraszam, muszę do łazienki - nie mogłam już tego dłużej słuchać. Weszłam do toalety, usiadłam na desce od ubikacji i ukryłam twarz w dłoniach, czując łzy płynące po twarzy. Jak ja mam powiedzieć o tym Michałowi, no jak? Chłopak, którego serce będzie szalało ze szczęścia, gdyż udało mu się przeżyć, ma chwilę potem dowiedzieć się, że dziewczyna, którą potrącił, najprawdopodobniej umrze? Nie widziałam jednak innego wyboru, musiał się dowiedzieć.

Obmyłam twarz wodą i wyszłam z łazienki. Usiadłam na krzesełku koło sali Miśka, czekając, kiedy w końcu będę mogła go zobaczyć. Po kilku minutach jego rodzice opuścili pomieszczenie.
- Twoja kolej - mama Kubiaka uśmiechnęła się do mnie.
Podniosłam się i niepewnie chwyciłam za klamkę. Na samą myśl, że zaraz zobaczę Michała, serce zaczęło fikać koziołki. Pociągnęłam za nią i weszłam do środka.  Moim oczom ukazał się Kubiak z nogą w gipsie,  poowijany w niektórych miejscach bandażami. Miał zamknięte oczy i jakiś dziwny uśmieszek na twarzy. Jak widać, nadal się nie obudził. 
Usiadłam na krześle obok jego łóżka i złapałam go za odrapaną dłoń.
- Misiek...  - czułam się, jakbym mówiła sama do siebie, gdyż on był zmorzony snem. - Nawet nie wiesz, jak się o Ciebie baliśmy. Ciągle nachodziły mnie myśli o najgorszym, aż do momentu, gdy lekarz powiedział nam, że Twój stan uległ znacznej poprawie. Nie mogłabym żyć... nie, nie potrafiłabym, gdyby Ciebie nie było. Brakowałoby mi tych Twoich docinek na temat mnie i Zibiego, uśmiechu, który powalał na kolana, entuzjazmu sportowego i towarzyskiego, po prostu wszystkiego...
- Dobra, dobra, takie wywody to na pogrzebie, a ja jeszcze żyję.
Gwałtownym ruchem podniosłam głowę. Patrzył na mnie tymi niebieskimi oczętami, uśmiechnięty od ucha od ucha.
- Misiu! - rzuciłam mu się na szyję, starając się go nie uszkodzić.
- Kobieto, bo mnie udusisz... - wysapał. 
- Boże, przepraszam! - zakryłam usta dłońmi, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Długo miałeś zamiar udawać, że śpisz?
- Jeszcze ociupinkę bym poudawał, ale już nie mogłem znieść tego ględzenia. - uśmiechnął się łobuzersko. - Chyba Zbychu mnie nie zabije, że nieco rozwaliłem mu samochód? A właśnie, gdzie on jest?
- Zabije? Człowieku, dla niego ważniejsze było Twoje życie niż stan auta! Pojechał do mechanika, podobno znalazł w Audi coś ciekawego...
- To znaczy? - Michał się ożywił.
- Nie wiem, nie powiedział. Wszystkiego się dowiemy, kiedy wróci. 
- Dobra, ale mi zależy na innej informacji. Co z blondynką? - spoważniał.
Spuściłam wzrok, mocniej ściskając jego palce. 
- Ona... ona umiera... - wyszeptałam, czując wielką gulę w gardle. 
- Jak to? - wyglądał, jakby sam miał zamiar się rozpłakać.
- Zrobili jej przeszczep wątroby, nie przyjęła się. Jest bardzo słaba, serce ledwo pracuje,  nie oddycha sama... Przykro mi.
Michał patrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem, jego oczy robiły się coraz bardziej szkliste.
- Wiem, że Ci ciężko...  - pogłaskałam go po policzku. - Ale niczego nie należy oceniać zbyt pochopnie. Musimy wierzyć, że da radę. 
Kubiak chciał coś powiedzieć, lecz w tym samym momencie do sali wpadł Bartman, wściekły jak diabli i przerażony zarazem. Jednak na widok przytomnego Miśka, zmienił wyraz twarzy na pogodny.
- Nawet nie wiesz, jakiego nam stracha narobiłeś, przydupasie! - uśmiechnął się promiennie. 
- Widziałem Twoją wcześniejszą minę. - Michał zmienił temat. - Co się stało? 
- W czasie naszego pobytu w Rzeszowie miałem niespodziewaną wizytę...  - zacisnął dłonie w pięści. - Ktoś przeciął kabelki od hamulców w Audi, dlatego tu leżysz.
Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Przypomniały mi się słowa: " A tego Twojego lowelasa i tak dopadnę! ".  W życiu bym nie pomyślała, że Marcin jest zdolny do  próby uśmiercenia człowieka.
- Chwila moment, ktoś próbował mnie zabić? - teraz to Misiek się wkurzył.
- Nie Ciebie.  - powiedziałam nieśmiało.  - I chyba wiem, kto...
Zibi kucnął przede mną, łapiąc mnie za nadgarstki.
- Kochanie, czy ja o czymś nie wiem?
- W ten dzień, kiedy pierwszy raz mnie pocałowałeś, przyszedł do mnie. Pojęcia nie mam, jak się dowiedział, że coś zaczęło nas łączyć. Uderzył mnie i powiedział, że Cię dopadnie.  
- A to przebrzydły fiut! - wymsknęło się Michałowi.
- Jest już w Japonii? - zapytał Zbyszek.
- Pewnie tak, miał wylatywać tego samego dnia, co Wasz półfinałowy mecz.
- Ja tego tak nie zostawię. - Bartman podniósł się i zaczął krążyć po sali. - Nie pozwolę, żeby jakiś palant bił moją dziewczynę i próbował mnie zabić. Jeżeli tylko wróci do Polski, znajdziemy go i wyjaśnimy to raz na zawsze.

Wybiła godzina osiemnasta. Nadszedł czas na Zibiego, musiał ruszyć na Śląsk. Szczęście, że ma, a przynajmniej miał, dwa samochody. 
Wyszłam razem z nim na korytarz, gdy już pożegnał się z Miśkiem.
- Będę tęsknił, wiesz? - otoczył mnie ramionami. 
- Nie będzie Cię tylko 2 dni.
- Mam nadzieję, że tylko. W końcu trener może nie pozwolić mi wrócić.
- Przestań, na pewno Ci pozwoli! A tak w ogóle, u kogo się zatrzymujesz?
- U Bartka Gawryszewskiego. Chyba czas, żebym znalazł sobie jakieś mieszkanie w Żorach, nie mogę ciągle na nim żerować - roześmiał się.
Wspięłam się na palce i zatopiłam swoje usta w jego wargach. Nie był mi dłużny, przyciągnął mnie do siebie jeszcze bardziej, wkładając ręce pod moją bawełnianą koszulkę, prosto na nagie plecy. Delikatnie krążył po nich, jadąc coraz wyżej, w stronę łopatek. Wplotłam palce we włosy bruneta, drugą ręką łapiąc go za kark. 
Przerwaliśmy nasze wspólne przyjemności, słysząc czyjeś chrząkanie. Koło nas stała starsza kobieta o kuli, kręcąc tylko głową z politowaniem.
- Młody człowieku, takie sceny to możesz robić w sypialni, a nie publicznie! - powiedziała do mojego ukochanego. 
- Przepraszam, nie będę się z nią widział 48 godzin, muszę się nacieszyć.
- Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób nacieszyłby się Pan, gdyby wyjeżdżał na tydzień lub więcej.
- Byłby taki seks, że sąsiedzi by się pobudzili - wypowiedział głupawo, przez co oberwał z kuli.
- Ci młodzi to tylko o jednym - dodała kpiąco i odeszła w stronę recepcji.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Zadzwonię, kiedy dojadę.
- Trzymam za słowo - odparłam, cmokając go w policzek.

Posiedziałam jeszcze godzinkę u Miśka, jedząc z nim kolację. Głupol, kazał mi karmić się jak niemowlaka, gdyż uznał, że jego ręce nie są w stanie udźwignąć takiego ciężaru, jakim była kanapka. 
Gdy na dworze zapanowała ciemność, którą rozjaśniały warszawskie latarnie, wyszłam ze szpitala na przystanek tramwajowy. Dojeżdżając pod akademik, zauważyłam palące się światła w większości pokoi. Skończyło się balowanie, od jutra rozpoczynały się wykłady. Krocząc korytarzami, z mieszkań do moich uszu dochodziło dudnienie muzyki, a także jakieś dziwne krzyki i wycie z wyższych partii budynku. Co jak co, ale dla niektórych opierdalanie trwa cały tydzień, a nie tylko weekend.
Przekręciłam klucz w drzwiach i weszłam do środka. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to niesprzątnięta rozbita szklanka i plama po soku. Szybko poradziłam sobie z bałaganem. Usiadłam na łóżku, wyciągając zza niego pół litra. Nie, nie byłam alkoholiczką. Po prostu potrzebowałam jakiegoś kopa po dniu pełnym zarówno przyjemnych jak i niemiłych wydarzeń, a wódka to jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy. Pociągnęłam kilka łyków. Nie miałam zamiaru się nawalić, nie jestem jedną z tych, które siedzą na kacu podczas zajęć. A jednak nie zastanawiając się, ile piję, wciągnęłam prawie pół butelki.
Usłyszałam pukanie, a wręcz walenie do drzwi. Chwiejnym krokiem, z flaszką w ręce, podeszłam do nich i pociągnęłam za klamkę. 
- Stara, pijesz bez nas?! 
Na progu stały moje trzy najlepsze koleżanki z roku - Aśka, Ola i Julia. Szybkim ruchem weszły do środka, ciągnąc mnie za sobą.
- Co się ostatnio z Tobą działo? Nie chodziłaś na wykłady, nie było Cię w mieszkaniu... - rozpoczęła Ola, ciągnąc z butelki.
- Zbyt dużo do opowiadania, a zbyt mało czasu - zabełkotałam. 
- No dobra, dobra, nie chcesz, to nie mów - Aśka ułożyła usta w dzióbek. 
- Mogę powiedzieć Wam jedynie tyle:  z Marcinem koniec, mam nowego faceta.
- No w końcu rzuciłaś tego ćwoka! - Jula zaklaskała. - A kogo tym razem upolowałaś? 
- To on upolował mnie. On, czyli Bartman.
Olka, która akurat wlewała w siebie kolejną dawkę alkoholu, wypluła wszystko, co miała w ustach na podłogę.
- TEN BARTMAN?! - wykrzyczała.
- No ten - zachichotałam.
- Mów, dobry jest? - zapytały Julia i Asia jednocześnie.
- Zajeeebisty - zaciągnęłam pijacko, karcąc się za to w myślach. 
Mówiąc to, poczułam wibracje telefonu w kieszeni. 
- O wilku mowa - podniosłam się i skierowałam do łazienki. Moje kochanie najwidoczniej już dojechało do celu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jeżeli czytasz, pozostaw po sobie chociażby króciutki komentarz. O wiele przyjemniej się pisze, kiedy wiem, że mam dla kogo to robić.

Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa pod poprzednim rozdziałem. ;*  Oddaję do Waszej oceny kolejny. 
Humor przeplatany ze smutkiem, mam nadzieję, że takie połączenie nie jest złe. A następna część? Zapewniam, że będzie gorąco, oj będzie. :D
Zmieniłam czcionkę, od tamtej aż oczy bolały, przynajmniej mnie. Myślałam także nad nagłówkiem, jednak ja i photoshop nie nadajemy na tych samych falach. ;) Poza tym, lubię dodawać zdjęcia, wtedy mogę Wam pokazać wygląd bohaterów z każdego możliwego profilu.
Następny fragment w przyszłym tygodniu, teraz Wam dokładnie nie powiem kiedy, gdyż sama nie mam pojęcia. Postaram się jak najprędzej. ;)

A co do nowej fryzury Zbyszka - dziewczyny, nie rozpaczajmy, włosy odrosną. W końcu to ten sam Zibi o zielonych oczętach i hollywoodzkim uśmiechu. :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz