Uniosłam głowę,
obserwując jego postawę. W dłoni ściskał wymiętą szarą bluzę. Patrzył obojętnym
wzrokiem w martwy punkt na ścianie. Oczy Zbyszka nie odzwierciedlały żadnych
emocji targających jego wnętrzem. Były takie nieprzytomne, zupełnie niepodobne
do tych zielonych ocząt tryskających energią i wesołością.
- Możesz powtórzyć? -
zapytał zachrypniętym głosem.
Przełknęłam ślinę, nerwowo
zaciskając dłonie.
- Będziesz ojcem -
odparłam, wpatrując się w stopy odziane skarpetkami.
Nie uzyskałam
odpowiedzi. Nastała grobowa cisza, przerywana stłumionymi krzykami dzieciaków
zza okna i turkotem samochodów. Zbyś milczał jak zaklęty, co było jak na niego
abstrakcyjne. Wielokrotnie słyszałam motto siatkarzy dotyczące Zbyszka: "
Jeżeli Bartman nic nie mówi, to wiedz, że coś się dzieje. " Jak widać,
trafili tym zdaniem w samo sedno.
Przeczesał ciemne włosy
palcami, a następnie kucnął, opierając się plecami o ścianę.
- Jestem skończonym
idiotą, zadufanym w sobie dupkiem, kompletnym zerem - bąknął pogardliwie,
dodając jeszcze kilka nieprzyjemnych dla uszu określeń, po czym ukrył twarz w
dłoniach.
Oszołomiona jego
wypowiedzią, ewidentnie nie potrafiłam znaleźć jakiegokolwiek sensu tych słów.
Powoli analizując jego monolog, do głowy przyszło mi jedynie bolesne pytanie, a
oczy zaszkliły się od łez.
- Nie chcesz tego
dziecka? - zapytałam, czując rosnącą gulę w gardle. Tylko nie płacz dziewczyno,
nie pokazuj, jaka jesteś słaba i bezbronna w tej sytuacji, pomyślałam.
- Tego nie powiedziałem
- skomentował, patrząc prosto na mnie. Teraz pustkę w zielonych tęczówkach
zastąpiła troska.
- No to dlaczego
opisujesz siebie takimi ostrymi słowami? - chlipnęłam. Niech to szlag, człowiek
stara się być twardym, a zwyczajna słona woda rozkłada jego silną wolę na
łopatki.
- Bo takie słowa
najlepiej odzwierciedlają moje zachowanie. Byłem tak zaślepiony uczuciem, jakim
jest miłość do Ciebie, że wcale nie zastanowiłem się nad zabezpieczeniem.
Niczym seksualne zwierze, opętane pożądaniem i myślące podbrzuszem zamiast
głową. Pieprzony testosteron! - uderzył pięścią o róg łóżka, a następnie
rozmasował obolałe kostki. - Strasznie Cię przepraszam, przez moją
nieodpowiedzialność będziesz musiała zawiesić dalszą edukację. Rodzice będą
mieli ochotę wsadzić nas do pieca dowiadując się, że mamy dziecko przed ślubem.
Moja głupota ograniczy naszą beztroskę na rzecz dojrzałości, ale...
Podeszłam do Zibiego,
zakrywając jego usta dłonią. Uszy bolały jak cholera, po tym, co powiedział, a
serce zostało poćwiartowane na kawałki. Aż za dobrze uświadomił mi, jak maluch
wpłynie na nasze dalsze życie. On najwyraźniej nie chciał zmian, tak wynikało z
tej wypowiedzi. A brak zmian oznaczał brak akceptacji na różowiutkiego
niemowlaka z jego strony. Zastanawiałam się, czy najlepiej nie byłoby dać mu w
twarz, trzasnąć drzwiami i biec, gdzie nogi poniosą, byle jak najdalej od tego
bezdusznika.
- Nie dałaś mi dokończyć
- wyswobodził się spod mojej ręki i uśmiechnął filuternie.
- A co masz zamiar
jeszcze dodać?! - wybuchnęłam. - Że nie jesteś gotowy na dziecko, a dla dobra
naszego związku powinnam je usunąć, bo inaczej znajdziesz sobie inną panienkę
do obracania? - mówiłam wszystko, co mi ślina na język niosła.
Patrzył na mnie jak na
idiotkę. Racja, może i nie zamknęłam dzioba wtedy, kiedy powinnam, ale która z
Was nie wygarnęłaby wszystkiego w kulminacyjnym momencie?
Już miałam wstać i wyjść
z mieszkania, kiedy przyciągnął mnie do siebie. Nasze usta dzieliły milimetry,
jednak on wcale nie zamierzał wpić się w moje wargi i namiętnie całować.
Chwycił mnie za podbródek i uniósł go do góry, abym napotkała jego spojrzenie.
Nie wiem, co kombinował, ale mógł być z siebie dumny. Pod naciskiem zielonych
tęczówek, cała wściekłość, żal i negatywne emocje wyparowały , a mój mózg
pomału zamieniał się w marmoladę. Gdyby patrzył tak jeszcze kilka minut,
musiałabym szukać lekarza, który dałby mnie na odwyk. Odwyk walczący z
uzależnieniem od topiących zmysły oczu Zbigniewa Bartmana.
- Reasumując... - zaczął
pewny siebie, aby potem wyrzucić te słowa jednym tchem, słowa płynące prosto z
serca. - Dokładnie przed chwilą stałem się najszczęśliwszym człowiekiem
na ziemi. Marzyłem o własnych pociechach już od dawna. A wiesz, co mnie cieszy
najbardziej? Że moje dziecko nosi pod sercem kobieta, którą kocham jak
szaleniec i której nigdy nie opuszczę.
Nie wiem, jak wyglądała
moja mina w tamtym momencie, ale na pewno była to mieszanka wielkiego
zaskoczenia i radości.
- Żartujesz? - wybełkotałam,
wciąż nie wierząc we wcześniejsze słowa.
- Nie śmiałbym żartować
z tak ważnej rzeczy - wydął wargi w celu potwierdzenia swojej powagi.
- To po co był ten
pierwszy monolog?
- No wiesz, żeby
wprowadzić pewną dramaturgię - puścił do mnie oczko.
- Dramaturgię? Miałam
ochotę strzelić Ci w twarz!
- Chciałaś pokiereszować
moją ładną buźkę? - ułożył usta w podkówkę.
Parsknęłam śmiechem.
- Skoro mam ciężarną
kobietę... - zaczął ponownie. - To chyba powinienem stać się
bardziej opiekuńczy.
Podciągnął moją koszulkę
do góry i położył swe wielkie dłonie na jeszcze płaskim brzuchu. Delikatne
ruchy jego palców przyprawiały mnie o przyjemne dreszcze.
- Nie mogę się doczekać,
kiedy za dziewięć miesięcy będę mógł trzymać na rękach naszego synka -
wyszeptał.
- Skąd masz pewność, że
to będzie chłopiec?
- Męska intuicja. -
poruszył brwiami. - Inteligencję odziedziczy po mamusi, a urodę po tatusiu!
Zachichotałam, pukając
go w czoło, a następnie wtulając twarz w jego szyję. Kochałam tego głupola, a
niemowlak tylko wzmocni nasz związek.
Michał siedział na
krzesełku koło sali Eweliny, przerzucając kulę z jednej ręki do drugiej. Kość
szybko się zrastała, dlatego mógł kuśtykać zamiast jeździć na wózku
inwalidzkim. W szpitalu miał zostać jeszcze kilka dni na obserwacji, a
następnie wrócić do Żor, gdzie czeka go długa rehabilitacja.
Co jakiś czas z wnętrza
pomieszczenia dało się słyszeć dziwne szelesty i perlisty śmiech dziewczyny.
Oczy zapłonęły mu gniewem, a żyły uwidoczniły się na zaciśniętych dłoniach
Kubiaka. Alex działał na niego niczym czerwona płachta na byka. Siedział u niej
już bite trzy godziny. We dwójkę ustalili, że będą przebywać u Eweli osobno.
Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby startowali do niej o tej samej porze,
jednocześnie. Prawdopodobnie rozlew krwi i zgrzytanie zębów.
W pewnym momencie drzwi
się otworzyły i oczom Michała ukazała się sylwetka Olszewskiego. Młody
uśmiechnął się chytrze i wygładził zmierzwione włosy. Szatyn mimowolnie
spojrzał na jego rozporek. Jakiś jeden procent wolnego miejsca w spodniach,
nawet igły nie dałoby się wcisnąć. Puścił pod nosem kilka wulgarnych wiązanek.
Szansa, że między jednym a drugim zdaniem jej nie przeleciał była niewielka.
Otrząsnął się jednak z najgorszych przypuszczeń, przypominając sobie, po co przyszedł.
Wziął głęboki oddech i pociągnął za klamkę.
Siedziałam na obitym
skórą fotelu w gabinecie, czekając na dyrektora uczelni. Ze zdenerwowania
zaczęłam wyłamywać palce. Nawet fakt, że Bartman czeka za drzwiami nie dodawał
mi otuchy. Możecie mówić, że marnuję w ten sposób życie, że źle robię,
rezygnując z dalszej edukacji, ale ja już podjęłam decyzję, w swoim mniemaniu
rozsądną. Sama, bez porady ukochanego. Nie byłam jednak przekonana, czy te
słowa przejdą mi przez gardło.
- Pani Olszewska? - moim
oczom ukazał się wysoki brunet w średnim wieku.
- Dzień dobry, Panie
Grabarczyk - podałam mu rękę, kiedy zasiadł za biurkiem.
- Co Cię do mnie
sprowadza, moja droga? Nieczęsto goszczę tu studentów, szczególnie pierwszego
roku.
- Mam bardzo ważną
informację.
- Ach tak, no to mów,
śmiało - pociągnął łyka rozpuszczalnej kawy.
Wyduś to z siebie,
pomyślałam.
- Rezygnuję ze studiów -
wyrzuciłam jednym tchem.
Po minie dyrektora widać
było, że go zaszokowałam.
- Jest Pani w młodym
wieku, rozumiem, że dyplomacja nie sprostała oczekiwaniom...
- Nie o to chodzi. -
przerwałam mu. - Ja... spodziewam się dziecka.
Teraz jego oczy
przybrały postać pięciozłotówek.
- W pierwszych
miesiącach ciąży można uczęszczać na zajęcia - trafnie zauważył.
- Wiem to, tyle że...
chcę zamieszkać z moim chłopakiem. - musiałam jakoś wybrnąć z niezręcznej
sytuacji. Prawdę mówiąc, od jego prośby nie rozmawialiśmy o wspólnym
zamieszkaniu. - A on nie ma domu w Warszawie. Ba, w ogóle nie mieszka na
Mazowszu.
- Rozumiem, miłość i
wychowanie dziecka jest najważniejsze. Ale ma Pani świadomość, że skoro nie
jest studentką, to musi opuścić akademik?
- Tak tak, oczywiście -
pokiwałam głową.
- Cóż, w takim razie nie
będę Pani dłużej przetrzymywał. Szczęścia życzę.
Będąc już przy drzwiach,
ponownie usłyszałam jego głos:
- Jeszcze jedno małe
pytanko. Nie wiesz moja droga, co to za brunet na korytarzu? Niektóre uczennice
piszczą na jego widok, a mnie wydaje się znajomy...
Zarumieniłam się.
- To jest właśnie mój
chłopak. Jeżeli ogląda Pan od czasu do czasu siatkówkę to powinien go kojarzyć.
Zbigniew Bartman, mówi to Panu coś?
Grabarczyk na dźwięk
imienia i nazwiska ukochanego opluł biurko kawą, której nie zdążył połknąć.
- Atakujący
reprezentacji Polski u nas?!
- No tak, obiecał mnie
wspierać mentalnie - zachichotałam.
- W takim razie niech
Pani idzie, skoro taki facet czeka. - uśmiechnął się. - Do widzenia, liczę, że
zobaczę Panią podczas któregoś z meczy.
- To jest możliwe. Do
widzenia.
Wychodząc z gabinetu,
trafiłam na małe zamieszanie. Kilka studentek otoczyło Zbyszka dosłownie
pożerając go wzrokiem i śliniąc się niczym wygłodniałe psy na kość. Na twarzy
samego zainteresowanego malowało się zakłopotanie, które po chwili zastąpił
promienny uśmiech. Przecisnął się między dziewczynami i czule musnął moje
wargi. Z ust co niektórych wyrwało się zazdrosne warknięcie.
- Lepiej stąd chodźmy,
zanim sięgną po wazony i zaczną tłuc mnie po głowie - parsknęłam.
Zibi tylko wyszczerzył
swoje idealnie białe zęby, chwycił mnie za rękę i otworzył drzwi wyjściowe.
Michał stanął na progu.
Do jego nozdrzy dotarł zapach kobiecych perfum i róż stojących na parapecie.
- Cześć.
Dziewczyna uniosła głowę
i uśmiechnęła się. Miała na sobie bokserkę ładnie opinającą jej biust. Oblała
go fala gorąca. Chyba za długo wpatrywał się w klatkę piersiową Eweliny.
"Ogarnij się
Kubiak, bo zaraz będziesz musiał zakrywać krocze wszystkim, co Ci w ręce
wpadnie!", pomyślał.
- Cześć Misiek. Siadaj.
- odpowiedziała zmysłowo.
Dokuśtykał do krzesła i
usadowił się na nim. W międzyczasie zauważył, że zniknęło kilka bandaży z jej
ramion, a na dekolcie widniały ledwo widoczne blizny. Cholera jasna, znów
złapał się na gapieniu.
- Piękne róże - bąknął
zmieszany.
- Czyż nie? Dostałam od
Alexa.
" No brawo, a Ty
kretynie przyszedłeś z pustymi rękoma!", skarcił się w myślach. 1:o dla
Olszewskiego.
- Przepraszam, też
powinienem Ci coś kupić - odparł skruszony.
- Przestań, nie musisz
mi dawać żadnych prezentów. Wystarczy, że tu jesteś - spojrzała mu prosto w
oczy, roztapiając zmysły.
Michał wbił wzrok w
podłogę. Czuł, że krew napływa mu tam, gdzie nie powinna. W czasie obserwacji
szpitalnego gumolitu natknął się na dziwny przedmiot, częściowo schowany za
rogiem szafki.
- Chyba coś Ci upadło -
schylił się w tym samym czasie, co Ewelina. Skończyło się na tryknięciu
głowami.
- Chryste, w porządku? -
dziewczynie nic nie było, natomiast na czole Kubiaka pojawił się mały czerwony
placek.
- Raczej nie -
odpowiedział, rozmasowując obolałe miejsce. Znów spojrzał prosto w jej
niebieskie tęczówki. I to był błąd, zdecydowanie.
Wpatrywali się w siebie
z niepewnością. Misiek walczył ze sobą wewnętrznie. Ewela jest zupełnie inna od
kobiet, które zna. Kiedy spojrzała na jego podbrzusze, nie odwróciła wzroku
speszona, wręcz przeciwnie. Uśmiechnęła się diabelsko i wyszeptała namiętnym
głosem:
- Lubię Cię, Michał.
Nawet bardzo.
Szybkim ruchem
wyskoczyła z łóżka, siadając mu na kolanach, po czym wpiła się w jego wargi, a
oszołomiony Kubiak całkowicie oddał się pocałunkowi. W głębi przeczuwał, że
wszystko dzieje się zbyt szybko, jednak smak i delikatność jej ust doprowadzała
go do szaleństwa.
" Niech się dzieje,
co chcę", pomyślał i przyciągnął ją jeszcze bardziej do siebie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeżeli czytasz, pozostaw
po sobie chociażby króciutki komentarz. O wiele przyjemniej się pisze, kiedy wiem,
że mam dla kogo to robić.
Dziękuję za wszystkie
ciepłe słowa pod poprzednim rozdziałem. ;* Pozostawiam do Waszej oceny kolejny.
Źle, okropnie,
beznadziejnie. W ogóle mi się nie podoba, ale nic lepszego nie dałam rady z
siebie wydusić. Przechodzę ostatnio ciężki okres w życiu, a cała wena ulotniła
się wraz ze łzami.
Poza tym, coś za słodko
się robi. Spokojnie, niedługo się to zmieni. ;)
Jedyna pozytywna rzecz,
która mnie ostatnio spotkała, to sen. O jakże piękny sen o siatkarzu. ;) Jednak
nie był to ani Bartman, ani Kubiak, tylko... Kurek. O_O Tak tak, ja również
byłam zszokowana. Ale cóż, całował wyśmienicie, takie ciepłe i miękkie usta,
mhm. :D Równie dobrze sobie radził z wrzucaniem mnie do piachu i targaniem
moich włosów. :D Następnym razem poproszę o taki sen ze Zbyszkiem. ;)
Nie umiem Wam
powiedzieć, kiedy następny rozdział, ostatnio mam mnóstwo na głowie. Postaram
się w przyszłym tygodniu, jednak ze względu na święta nic nie obiecuję.
Napadłam na miejscową
bibliotekę i wypożyczyłam kilka książek Kerrelyn Sparks, które serdecznie
polecam. ;)
Zapewniam Was, że moje
gorszenie to nic w porównaniu z gorszeniem tejże autorki. :D
No to do
napisania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz