piątek, 26 października 2012

Rozdział siódmy.

- I co na to powiesz? - zapytał Bartman nieswoim głosem.
Michał po raz kolejny prześledził tekst wiadomości.
- O kurwa... - tylko tyle zdołał z siebie wydusić.
- Tak myślałem - Zbyszek wrzucił wszystkie swoje rzeczy do torby i ruszył w stronę wyjścia. Był nie tyle podłamany, co wściekły. Kubiak podreptał za nim, w końcu kumpel i tak musiał podwieźć go do domu.
- Chcesz to wszystko tak po prostu zostawić? - zapytał Misiek.
Bartman zatrzymał się i spojrzał na niego z dzikością w oczach.
- A co mam zrobić, do cholery?! - wykrzyczał. - Mam mieszać jej w głowie, skoro woli tego swojego metalowca? Niedorzeczność!
Przyjaciel nie wiedział, co powiedzieć, więc Zibi dalej ciągnął swój monolog.
- Zachowywałem się jak kretyn, debil, skończony idiota! Gdzie ja miałem rozum? Co ja sobie myślałem, że zwiążę się z kobietą, która ma faceta? Oj Bartman, nisko upadłeś, nisko... - zaśmiał się sztucznie sam z siebie.
- Przestań... - wtrącił się Kubiak.
- Niby dlaczego? Poza tym, wszystko mi jedno, skoro wybrała Marcina, znikoma szansa, że kiedykolwiek ją zobaczę, sama mówiła, że wylatuje z tą swoją kapelą do Japonii, a ona miała lecieć z nimi, więc po co sobie robić nadzieję?
Zbyszek rzucił torbę na tylne siedzenia i usiadł za kierownicą, trzaskając drzwiami. Obok niego usadowił się Michał. Całą drogę przejechali w milczeniu, Misiek bojąc się reakcji kumpla, natomiast Zibi swojej reakcji na Jego słowa. Wysiadając, Kubiak klepnął go w ramię i wyszeptał:
- Do jutra.
Bartman obserwował przyjaciela otwierającego drzwi od mieszkania, po czym z piskiem opon ruszył w stronę swojego. Te parę kilometrów pokonał z zawrotną prędkością. Zaparkował samochód w garażu i spojrzał na niego z utrapieniem. Poczuć adrenalinę w żyłach w tym cacku będzie mu dane poczuć dopiero za dwa dni, gdyż do Rzeszowa wylatują jutro z samego rana. Przekręcił klucz i popchnął drzwi. Do Jego nozdrzy dotarł zapach ulubionego dezodorantu i psiej karmy. Stęsknił się za swoim yorkiem, przez ciągle wyjazdy piesek przebywał aktualnie u rodziców Zbyszka.
Chłopak rozejrzał się po całym mieszkaniu z uśmiechem. Doskonale pamiętał dzień sprzed 4 lat, kiedy pierwszy raz postawił tu nogę. Pamiętał także ogłupiałe miny rodziców, gdy zobaczyli dom, w którym będzie mieszał ich syn. Z ust ojca non stop wypływało pytanie: "Nie za duża ta willa jak na jednego domownika?", na co Zibi zawsze odpowiadał ze śmiechem: "Skądże, dla mnie idealna!". Dopiero teraz uświadomił sobie, w jak wielkim błędzie tkwił przez ostatnie lata. Jednak to właśnie w tym domu przeżył najlepszy okres swojej siatkarskiej kariery, dlatego ciężko będzie mu go opuścić, tym bardziej na zawsze. Przed oczami stanął mu sezon w Częstochowie, kiedy kilka razy w tygodniu tłukł się ze stolicy do swojego klubowego miasta. Wtedy, 2 lata temu zbyt kochał Warszawę, żeby ją opuścić, więc niestraszna mu była kilkugodzinna jazda. Teraz grał na zachodzie Polski, w Jastrzębiu Zdrój. Większość kolegów z drużyny już się przeniosła w jego okolicę, dlatego nadeszła i na niego kolej. Czy sprzeda swój dotychczasowy dom? Nie miał pojęcia. Aktualnie najważniejsza nie była przeprowadzka, a jutrzejszy mecz.
Bartman, słysząc burczenie w brzuchu, skierował się do kuchni. Po drodze, przejechał palcami po blacie, na którym zgromadziło się sporo kurzu. Musiał przyznać, że od powrotu z Japonii ani razu nie miał odkurzacza czy zwykłej szmatki w ręku, i jak na razie nic nie wskazywało na to, aby cokolwiek miało się zmienić.
Szarpnął drzwiczkami od lodówki. Cóż, zakupów też dawno nie robił, więc nie ma się co dziwić, że w środku świeciło pustkami. Wyciągnął ostatnie trzy jajka i wrzucił je na patelnię z zamiarem zrobienia jajecznicy. Po pochłonięciu prowiantu włożył brudne naczynia do zmywarki i poszedł pod prysznic. Gorąca woda obmywała umięśnione ciało, pozwalając chociaż na chwilę zapomnieć o problemach. Zakładając na siebie same bokserki, Zbyszek wpadł do sypialni i rzucił się na pościelone łóżko. Był zmęczony dawką wysiłku i wydarzeń, które dzisiaj miały miejsce. Nie minęło kilka minut, kiedy zmorzył go sen. Koszmary jednak mu nie odpuściły.

Od czwartej rano drużyna Jastrzębskiego Węgla tkwiła na Okęciu, czekając na samolot. Brakowało tylko jednej osoby - Zbyszka.
- Gdzie on jest, do cholery?! - trener krążył po hali lotniska, coraz bardziej się denerwując. - Za 10 minut wylatujemy, a tego ciągle nie ma!
- Spokojnie, zaraz się pojawi - odparł Kubiak, chociaż sam także nieco się niepokoił.
Obydwaj panowie poczuli ulgę, kiedy w wejściu pojawił się obładowany bagażami Bartman. Jednak ich miny stawały się coraz mniej pewne, im bliżej znajdował się kapitan.
- Człowieku, jak Ty wyglądasz? - Michał zapytał z niedowierzaniem.
- Co tam wygląd, ja się pytam, co tak długo?! - pieklił się Bernardi.
- Mało spałem, to pewnie dlatego. No i musiałem się rano zapakować... - wybełkotał Zibi.
- W sumie wcale nie powinno mnie to dziwić. - odparł Lorenzo. - Dobra panowie, czas na nas. Obyśmy wrócili do Warszawy z Pucharem Polski!
- Obyśmy... - bąknął Zbyszek pod nosem. Po ostatnich wydarzeniach, na treningach ledwo dawał radę, dlatego bał się, jak sobie poradzi po takim ciosie.
"Co ma być, to będzie" - pomyślał i skierował się razem z kolegami w stronę Boeinga, którym mieli lecieć.


W tym samym czasie Chmielewski z Pluskwą krążyli samochodem po centrum Warszawy.
- Na Ursynów się kieruj, kretynie! - Marcin był bardziej obeznany na mapie stolicy.
- Jesteś pewien, że tam mieszka?
- Oczywiście, sam kiedyś widziałem Jego chatę, a takiego widoku zapomnieć się nie da.
We włączonym radiu usłyszeli piskliwy głos:
- Siatkarze Jastrzębskiego Węgla właśnie wylecieli z Okęcia. Kibice Politechniki Warszawskiej życzą powodzenia jej byłym zawodnikom - Michałowi Kubiakowi i Zbigniewowi Bartmanowi oraz całej drużynie.
- Przynajmniej mamy pewność, że go nie ma. - odetchnął Marcin. - Na pewno wszystko zabrałeś?
Kierujący wskazał na torbę, leżącą pod nogami Chmielewskiego.
- Na pewno - odparł z nieśmiałym uśmiechem. Po chwili jednak mina nieco mu zrzedła.
- Myślisz, że się uda? - zapytał Pluskwa.
Marcin spojrzał na niego i wyznał szczerze:
- Jeśli cokolwiek pójdzie nie po naszej myśli, obiecuję, że całą winę wezmę na siebie. Nie pozwolę, żeby kumpel poszedł siedzieć przeze mnie.
Były więzień odpowiedział mu uśmiechem.
Jeździli po całym Ursynowie, gdyż Chmielewski przez swoją sklerozę nie mógł przypomnieć sobie, gdzie dokładnie znajduje się dom konkurenta. Gdy jednak trafili na właściwą ulicę, był stuprocentowo pewny, że to tutaj. Pluskwa aż przetarł oczy ze zdumienia.
- Ja pierdolę, to nie dom, to luksusowa willa!
Marcin parsknął śmiechem i rozejrzał się zza szyby po okolicy.
- Na nasze szczęście, zbyt wielu sąsiadów nie ma - odparł kierujący samochodem.
- Czy na szczęście, to się dopiero przekonamy - burknął Chmielewski i wyskoczył z auta, gdy już zaparkowali.
Kolega miał rację, od domu nie dało się oderwać wzroku. Sam o takim mógł tylko pomarzyć.
- I naprawdę mieszka tu tylko on? - zapytał zdumiony Pluskwa.
- Podobno. - warknął Marcin. - Pośpieszmy się, musimy zdążyć, zanim wzejdzie słońce.
Towarzysz nie odpowiedział, a jedynie skinął głową. Obaj panowie mieli dobre predyspozycje fizyczne, dlatego pokonanie wysokiego płotu nie stanowiło dla nich zbyt wielkiego problemu. Ze zwinnością kota przebiegli między różnorodnymi krzaczkami, aż w końcu dotarli do garażu. Zdyszany Pluskwa zrzucił z pleców torbę z narzędziami.
- Człowieku, w życiu nie widziałem, żeby ktoś miał taki wielki ogród!
- Dobra, dobra, rób swoje - odparł Marcin, trzymając dłonie na kolanach.
Jego przyjaciel był mistrzem w rozpracowywaniu zamków do drzwi i wykorzystywał swój talent przez włamywanie się do mieszkań. W końcu, którejś nocy policja zaczaiła się i przymknęła go na niecałe 3 lata.
- Tylko módl się, żeby nie miał ustawionego jakiegoś alarmu. - parsknął Pluskwa i kucnął przy zamku.Wyciągnął z torby narzędzia, jakich Chmielewski na oczy nie widział i zabrał się do roboty. Na dworze panowała temperatura poniżej zera, przez co obaj szczękali zębami. Po kilku minutach grzebania i kręcenia, zamek puścił i drzwi garażowe uniosły się nieco do góry. Marcin rozejrzał się zdenerwowany, czy oby nikt nie usłyszał.
- Nie panikuj, tylko właź - rozkazał mu Pluskwa, czołgający się pod bramą. Gdy obaj znaleźli się już w środku, Marcin dotykał namacalnie ściany, szukając włącznika do światła. W pewnym momencie lampy rozbłysły i ukazały ich oczom nowoczesne Audi. Obojgu usta otworzyły się z zachwytu.
- Aż szkoda psuć tak zajebiste auto - westchnął Pluskwa, oczarowany.
- Chyba nie myślałeś, że taki miłośnik samochodów będzie jeździł maluchem - parsknął metalowiec. - Dobra, właź pod auto.
Były więzień wgramolił się pod motoryzacyjne cudo, po czym zagwizdał ze zdumienia.
- Co jest? - zapytał Chmielewski.
- Chłopie, gdybyś widział, ile tu jest kabelków! Ciężko się połapać, który jest od czego...
- To przecinaj wszystkie, do cholery!
- Czekaj, mam! - krzyknął uradowany Pluskwa. - Znalazłem te od hamulców, moment i... gotowe! - Po czym wyczołgał się spod samochodu.
- Przeciąłeś?
- Aha - odparł dumny z siebie więzień.
- I co nam to daje?
- To, że za kilka dni będziemy mieć we wszystkich gazetach i serwisach informacyjnych wiadomość o Jego wypadku, jestem pewien! Skoro taki jest skłonny do szybkiej jazdy, to zbyt kolorowo się nie skończy...
- Może nawet...? - zapytał Marcin z iskierkami w oczach.
- Bardzo prawdopodobne.
Chmielewski zatarł ręce. Zachowywał się jak psychol, ale rywala pozbyć się musiał. Raz na zawsze!

- Może Pani pomóc? - zobaczyłam twarz uśmiechniętej pielęgniarki zza uchylonych drzwi.
- Skoro siostra już tu jest, to chętnie - odparłam.
Ciężko było mi opuszczać tę salę. To właśnie w niej moje życie wywróciło się do góry nogami - otrzymałam nową miłość, którą następnie samemu zniszczyłam. Z przemyśleń wyrwał mnie głos oddziałowej:
- Nie przypominam sobie, że Pani miała to wcześniej - wskazała palcem na pudełka i wielkiego, pluszowego misia.
Spuściłam głowę, aby nie widziała mojego wyrazu twarzy.
- Dostałam te prezenty podczas pobytu tutaj - wydukałam.
Pielęgniarka wzięła na ręce pluszaka.
- W życiu nie widziałam tak ślicznego misia. Musi Panią bardzo kochać...
Słysząc te słowa, oczy zaszły mi łzami, a jedna z nich popłynęła po policzku. Mimowolnie ją starłam. Nie chciałam, żeby widziała mnie w takim stanie. Jednak moje zachcianki poszły na marne, siostra położyła pluszaka na łóżku i podeszła do mnie.
- Wszystko w porządku? - zapytała, trzymając mnie za ramiona. - Źle się Pani czuje?
- Niee... Wszystko dobrze... - pociągnęłam nosem. - Po prostu życie jest skomplikowane.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwe. - uśmiechnęła się. - Ale Pani jest silną kobietą, która przejdzie przez problemy z dumą.
- Dziękuję - przetarłam zaczerwienione oczy.
- Gotowa? - zapytała pielęgniarka z troską.
Założyłam na siebie kurtkę, po czym wzięłam do ręki torbę z prezentami.
- Myślę, że tak.
Chwytając za klamkę, obejrzałam się za siebie. Ostatni raz widziałam to łóżko, krzesło, telewizor, szafkę... Wszystko było wspomnieniem Jego.
"Zostawiłaś tu swoją przeszłość, daj szansę przyszłości" - tak podpowiadał mi rozum.
Krocząc korytarzami, siostry patrzyły za mną bardziej z troską, niż zaciekawieniem. Skinęłam głową ordynatorowi na pożegnanie, po czym popchnęłam drzwi od głównego wejścia. Do mojej skóry dotarło zimne powietrze, a oczy oślepił rażąco-biały dywan ze śniegu.
Było południe. Warszawa, jak codziennie, tętniła życiem. Przeszłam na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się przystanek tramwajowy. Na szczęście, dla wszystkich studentów z mojej uczelni, radni zgodzili się utworzyć linię, która dowozi prosto pod uniwersytet. Co prawda była sobota, więc odbywały się zajęcia jedynie dla zaocznych, jednak mój akademik znajdował się obok uczelni. Ciężko oddychając, czekałam na swój tramwaj. Po kilku minutach stania na zimnie, w końcu nadjechał. Szybkim krokiem przekroczyłam próg i usiadłam naprzeciw wysokiego faceta. Nie chciałam napotkać jego spojrzenia, dlatego non stop gapiłam się na przejeżdżające obok samochody. W zeszłym roku zdałam na prawo jazdy, może i za siódmym razem, ale zdałam. Jednak z moimi oszczędnościami o samochodzie mogłam na razie pomarzyć. Jeśli już koniecznie musiałam pojechać gdzieś autem, pożyczałam je od młodszego brata.
Zza szyby ujrzałam gmach akademiku. Podniosłam się z miejsca, zdecydowanym ruchem wyszłam z tramwaju i skierowałam się stronę mieszkania. Drepcząc korytarzami, nie zauważyłam chociażby jednej żywej duszy. Panowała kompletna cisza. Prawdopodobnie wszyscy buszowali właśnie w centrum stolicy. Dotarłam do swojego małego królestwa i przekręciłam klucz.
Moje akademickie mieszkanie składało się z jednego pokoju z aneksem kuchennym oraz łazienki. Powiesiłam kurtkę na wieszaku, rzuciłam buty pod kaloryfer i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na meblach zgromadził się kurz, a dywan aż się prosił o odkurzenie. Po krótkim sprzątaniu otworzyłam torbę z zamiarem rozpakowania się, a w międzyczasie włączyłam telewizor. Omal nie upuściłam pudełka z kosmetykami, kiedy usłyszałam głos komentatora:
- Mam nadzieje, że są Państwo przygotowani na sporą dawkę emocji, za chwilę rozpoczynamy pierwszy półfinał Pucharu Polski!
Odwróciłam głowę. Na ekranie ujrzałam uśmiechniętą twarz Russela, rozmawiających po angielsku Kubiaka i Thorthona, a także rozciągających się chłopaków z drużyny i... Zbyszka. Może i był zaspany, ale i tak zniewalał swoją urodą. Zrzuciłam torbę na podłogę i usiadłam na łóżku, splatając dłonie.
- Rozpoczynamy pierwszy set. Zagrywają Kędzierzynianie... Przesunięta krótka w wykonaniu Holmesa! Kubiak na zagrywce... Cóż za atomowe uderzenie! Rouzier zablokowany przez Bartmana! Zapowiada się bardzo ciekawa walka! - Swędrowski ledwo łapał oddech.
Mecz był naprawdę zacięty, widać było, że obie drużyny są w świetnej formie. Po dwóch godzinach gry zawodnicy doprowadzili do tie-breaka.
- Piłka meczowa dla Jastrzębian, na tablicy widnieje wynik 14:13, Łasko na zagrywce... przyjmuje Gacek, Zagumny wystawia na lewe skrzydło do Ruciaka i... AUT! Jastrzębski Węgiel pierwszym finalistą Pucharu Polski!
Na te słowa serce podskoczyło mi do gardła. Dostali to, na co tak ciężko pracowali. Po chwilowej wrzawie i radości, z telewizora dobiegł ponownie głos Swędrowskiego:
- Z Krzyśkiem Wanio rozmawia właśnie Zbigniew Bartman, kapitan Jastrzębi.
Znowu go ujrzałam, tym razem już nie na boisku i bez kolegów z drużyny. Wyglądał bardziej na zmęczonego i utrapionego, niż szczęśliwego z wygranej.
- Zbyszku, co tu dużo mówić? Chyba jedynie wystarczy pogratulować wygranej po tak zaciętym meczu... - rozkręcał się Wanio.
- Jesteśmy w pełni zadowoleni ze zwycięstwa, ponieważ koledzy z ZAKSY byli idealnie przygotowani. Pokonanie ich było nie lada wyznaniem.
Cudownie znów usłyszeć ten nieziemski głos.
- Ale udało się...
- Tak, daliśmy radę - odpowiedział z delikatnym uśmiechem.
- Dzisiaj o 18:00 czeka nas drugi półfinał, a wygrany zmierzy się z Waszą drużyną w jutrzejszym meczu finałowym. Komu kibicujesz?
- W sumie nie potrafię teraz powiedzieć, kto jest murowanym zwycięzcą. A kibicuję obu drużynom po równo.
- Dziękuję Ci za rozmowę. Może chciałbyś dodać coś od siebie?
Zibi przejechał palcami po swoich czarnych włosach. Wahał się, widziałam to w jego oczach. W końcu odetchnął głęboko i wyrzucił z siebie:
- Tak, chciałbym.
Krzysztof podał mu mikrofon, a ten skierował swoje spojrzenie prosto w kamerę. Prosto na mnie.
- Zwracam się w tym momencie do dziewczyny o pięknych, orzechowych oczach, długich, ciemnych włosach i malinowych ustach. Nie wiem, czy to oglądasz, czy może pakujesz się z zamiarem wylotu do Japonii, ale chcę, żebyś wiedziała jedno - że nie potrafię o Tobie zapomnieć. Jesteś dla mnie niczym narkotyk - uzależniasz od siebie. Nie potrafię myśleć o niczym innym, niż o Tobie, kiedy nie ma Cię przy mnie. Kocham Cię, Natalio.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jeśli czytasz, pozostaw po sobie chociażby króciutki komentarz. O wiele przyjemniej się piszę, kiedy wiem, że mam dla kogo to robić.

3 komentarze:

  1. NIezłeee xDD pisz dalej, będę czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. gratulacje świetny blog

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten blog jest jak narkotyk! Cudowny, pelny wrazen i ekscytujacy :)

    OdpowiedzUsuń