„Więc, skarbie, poddaję się truskawkowym lodom.
Nigdy nie skończy się ta miłość.
Więc nie miałem nic przeciwko temu,
ale nie można uciec przed twoją miłością.”
Couting Crows – Accidentally In Love.
Miał
wrażenie, jakby godziny i minuty zatrzymały się gdzieś w czasoprzestrzeni,
jakby wpadły do jakiejś klejącej się substancji i nie mogły z niej wydostać.
Oglądanie telewizji, przeglądanie internetu, pochłanianie ulubionych
naleśników, pluskanie się w wodzie z solą zapachową, nawet sortowanie gazetek
motoryzacyjnych. To wszystko stało się dla niego niezwykle nużące i neutralne.
Sezon zakończony na czwartym miejscu nie pozwalał mu spokojnie zasnąć. Dwoił
się i troił, non stop rozmyślał, jak zakończyłby się ten okres klubowy, gdyby
tylko dane mu było go całego rozegrać. Złamana noga wykluczyła szatyna z meczy
i treningów na całe dwa miesiące, a i powrót do optymalnej formy nie był takim
pospolitym czasowym hop-siup. Niestety, przerzucić się do nieszczęsnego
tygodnia nie mógł, nie mógł również powstrzymać Chmielewskiego przed wycięciem
tych cholernych kabelków hamulcowych z samochodu przyjaciela. A chciałby to
zrobić. Chciałby wymazać z pamięci wypadek, Ewelinę, wszystko to, co w tamtym
okresie przysporzyło mu samych nieszczęść. Chciałby cieszyć się kilka dni wcześniej
ze zdobytego brązowego medalu z Jastrzębskim Węglem, wlać w siebie mnóstwo
szampana ufundowanego przez prezesa Grodeckiego, plątać się po ulicy i śpiewać
wraz z kolegami drużynowymi hity polskiego disco polo. Zamiast niczym
niezmąconej radości w jego sercu zakwitła złość i sportowa melancholia.
Po raz kolejny leżał na kanapie brzuchem do góry, po raz kolejny siorbał sok pomarańczowy z okolicznej Biedronki, po raz kolejny topił wzrok w białym suficie, z irytacją wysłuchując skomlenia i pisków Bobka. Nie znosił tego tygodnia przerwy między sezonem klubowym a reprezentacyjnym. Bo właśnie w przeciągu siedmiu dni siatkarze powołani do drużyny narodowej mogli się wyszaleć, spędzić czas z rodziną bądź ukochaną kobietą. On nie musiał przejeżdżać przez pół Polski, aby zobaczyć roześmiane twarze matki i ojca. Od kiedy jego tata zaczął prowadzić tutejszą drużynę Młodej Ligi, rodziców miał na wyciągnięcie ręki. A druga połówka serca? Sam nie wiedział, co ma o swoim rozchwianiu emocjonalnym myśleć. Julka co prawda dzwoniła, przysyłała rozczulające wiadomości, ale nie przyjeżdżała. Złośliwość losu była nieugięta. Kiedy ona miała przerwę w nauce, on miał ważne spotkanie na wyjeździe, i na odwrót. Obydwoje nie mogli wstrzelić się w odpowiedni czas. I nic, przynajmniej dla Michała, nie wskazywało na to, aby cokolwiek miało ulec zmianie. Wolny tydzień zamierzał przebiedować na kanapie, w towarzystwie psa i ulubionego napoju. Sam ze zwierzakiem, bez obecności Natalii i Zbyszka w czterech ścianach.
- Jesteś pewna, że weekend z Miśkiem to dobry pomysł? – nieco zdegustowana Julia zawsze szukała dziury w całym.
- A dlaczego nie? – odpowiedziałam jej tą samą formą wypowiedzi. – Może oderwiesz go od świata przemyśleń.
- W którym i tak z pewnością jesteś królową – dorzucił swoje trzy grosze Bartman, zaśmiewając się pod nosem.
- Bardzo śmieszne – fuknęła sarkastycznie, mierząc go chłodnym spojrzeniem. – Żebyś to ty nie zaczął zajmować pierwszego miejsca w moich marzeniach.
- Wybacz, skarbie, ale możesz mnie mieć tylko i wyłącznie w wyobrażeniach. W praktyce jestem już zaklepany – zachichotał, opatulając mnie ramieniem.
- Tyle że w moich rozmyślaniach nie dobierałabym się do ciebie w erotyczny sposób. Już prędzej z nożem w ręku, aby zadźgać i poćwiartować.
- Aua – brunet skrzywił się, zapewne widząc ową scenę w swojej głowie.
- Zibi, my musimy się już zbierać – klepnęłam go delikatnie w plecy. – Inaczej nie zdążymy na czas.
- A można chociaż wiedzieć, gdzie to się wyjeżdża?
- Do SPA – poinformowałam Michalczyk. – On dla regeneracji przed treningami w Spale, a ja dla rozluźnienia, najlepiej całego ciała.
- Madzia daje już o sobie znać?
- Cholernie kopie, na dodatek strasznie obciąża mój kręgosłup.
- Tylko pamiętaj, aby omijać te paskudztwa z bąbelkami. Słyszałam pogłoski, że mogą zagrozić ciąży.
- Dobrze, mamo, od jacuzzi będę trzymać się z daleka – przytuliłam ją na pożegnanie. – Nie roznieście nam chaty.
- Spokojna twoja rozczochrana – uśmiechnęła się promiennie.
Z trudem, ze względu na rozmiary godne słonicy, zapakowałam się do samochodu. Patrzyłam na przyjaciółkę, szczerząc zęby do szyby.
- Julka? – Zbyszek wyłonił swoją ciemną czuprynę zza kawałka szkła. – Pamiętaj, że nasze łóżko jest wolne. Nie będziecie musieli męczyć się w michałowym – z ledwością uchronił się przed zgniecionym papierkiem, ciśniętym w jego stronę.
- Większego degenerata ten świat nie widział – skwitowała pod nosem, zabierając swoją walizkę.
Do domku weszła z niezwykłą ostrożnością. Postawiła torbę z rzeczami na korytarzyku, rozglądając się dokoła z ogromnym zaciekawieniem. W nowym mieszkaniu narzeczonych gościła pierwszy raz. Z trudem powstrzymywała się od okrzyków zachwytu. Jej oczy zdążyły nacieszyć się dopiero kuchnią i fragmentem salonu, a już mentalnie czuła, że domu urządzonego z większą finezją nie widziała. Kolory ścian i meble dopasowane do siebie lepiej niż Pitt i Jolie według magazynów plotkarskich.
- Zaraz cię zniszczę, gnoju! – do uszu szatynki dobiegł tak dobrze znany jej głos.
Na palcach, cichutko jak myszka przekroczyła próg głównego pokoju. Zobaczyła Michała wyłożonego na kanapie, który zażyle wciskał kolorowe guziczki na joysticku.
- Będziesz mi kłody pod nogi rzucał?! O, czekaj, już ja ci pokażę!
Kręcąc z dezaprobatą głową, zbliżyła się do sofy. Bez żadnego rumoru zasłoniła Kubiakowi oczy.
- Bartman, popierdoleńcu, nie czas na takie zabawy! – wydarł się, by po chwili zamilknąć. Porządnie zaciągnął się powietrzem. – Natka, to ty? Jakieś nowe perfumy masz?
- A owszem, Playboy VIP dla kobiet – zaśmiała się soczyście. Szatyn automatycznie odrzucił grę na bok, ściągając jej dłonie ze swojej twarzy.
- Julka! – pisnął jak uradowane dziecko. Pociągnął dziewczynę na skórzaną kanapę i przyssał się do jej warg. – Myślałem, że już o mnie zapomniałaś.
- Jak mogłabym dać cię w niepamięć? – stymulowała jego kark. – To raczej nierealne.
- No bo wiesz, nie przyjeżdżałaś, na dodatek bardzo rzadko dzwoniłaś. Sądziłem, że wraz z moim wyjazdem do Żor postanowiłaś zluzować łączące nas więzy.
- A ty co, strona bierna? – dogryzła mu, wtulając się w ciepły tors Kubiaka. – To studia blokowały częste kontaktowanie. Poza tym, zluzować więzy z moim kochanym i nieco pulchniutkim misiem to niedorzeczność.
- Kochanym? – chwycił ją za słówko. – Nie żartuj, chyba aż tak się nie spasłem!
- Trochę tłuszczyku ci w nogi poszło, ale tylko ociupinkę – momentalnie spoważniała. – Widzisz, wraz z twoim wyjazdem poczułam pewną pustkę, dziurę w sercu. Nie czułam się rozradowana i szczęśliwa, kiedy ciebie nie było obok. Jeszcze żaden facet nie wstawił się za mną i nie walczył, zażarcie jak lew, o moje dobro. Ja cię nie lubię, Michał. Ja cię chyba kocham.
- Naprawdę? – jego narząd pompujący krew zaczął pracować ze zdwojoną siłą. – Jula, czuję dokładnie to samo. Zakochałem się w twoich świerkowych oczach, promiennej twarzyczce, wyciągniętych w uśmiechu ustach od pierwszego wejrzenia. Zakochałem się w całej tobie. Chciał dorzucić jeszcze kilka ciepłych słów, chciał popatrzeć w jej zielone tęczówki. Nie było mu to jednak dane. Szatynka z całą zgromadzoną w sobie czułością naparła na michałowe wargi, zanurzając palce w jego włosach.
- Słyszałam, że bartmanowe łóżko jest wolne – wymruczała mu do ucha, lubieżnie muskając je ustami.
Odsunął się o kilka centymetrów, patrząc na dziewczynę z przekorą.
- Chcesz to zrobić? Tu i teraz?
- Chcę. Chcę kochać się z tobą w łożu mojej przyjaciółki.
- Gdybyście były siostrami, odważyłbym się to podpiąć pod mentalne kazirodztwo – uśmiechnął się zadziornie, trzymając Julkę w objęciach.
- Nie rób z muchy słonia, Misiu – cmoknęła go przelotnie. – Dla własnego dobra, na początek uznajmy te igraszki za pretekst do spalania kalorii.
- A z jakiej partii ciała ty chcesz niby zrzucić nadmiar tłuszczu? – oburzył się, oglądając ją z dokładnością profesorską.
- Ja? Z żadnej – uśmiechnęła się buńczucznie. – To terapia dla twoich nóżek.
- Ach tak? Jeszcze zobaczymy, cwaniaro.
Przygniótł szatynkę swoim ciałem, błądząc po jej delikatnej skórze palcami. Zamknął obie ręce Julii w silnym uścisku, trzymając górne kończyny nad głową dziewczyny. Perypetie paluchami zastąpił igraszkami szorstkim językiem. Wodził nim, wytykał swoje prywatne, nieco mokre od wilgoci tworu jamy ustnej ścieżki.
- Już nie musisz obawiać się o moje giczoły – mruknął, momentalnie kwitując swoją wypowiedź. – Po kilku dobrych godzinach takiej zabawy z pewnością dojdą do siebie.
- A ty? Gdzie dojdziesz? – wdrapała mu się na kolana.
- Mentalnie? Do nieba, gdzie spleśnieję razem z tobą.
- A fizycznie?
- Zaraz się przekonamy – z uśmiechem pełnym filuterii połączył i ją, i siebie w jeden organizm, w jedną, niefunkcjonującą poprawnie bez drugiej części całość.
Tysiące Polaków siedzące w jednym miejscu, kibicujące jednej drużynie, zdzierające gardła, zażyle dopingujące zawodników, z impetem uderzające w okolicznościowe bębny bądź wdmuchujące powietrze w cholernie głośne trąbki dla jednego celu. Dla wspierania swojego narodu i kilkunastu mężczyzn, którzy go reprezentują.
Katowicki Spodek od zawsze wydawał mi się halą, która w magiczny sposób łączy ludzi, z pozoru zupełnie od siebie różnych, łączy mniejszości, a nawet pokolenia. Na trybunach przedział wiekowy był bardzo ogromny – od maleństw z buziami ozdobionymi polską flagą, które prawdopodobnie nie zaszczyciły jeszcze rodziny pierwszym słowem, aż do staruszków, trochę niebezpiecznie chwiejących się na krzesełkach. Oni wszyscy przybyli tu dla jednego celu – dla wsparcia naszej reprezentacji.
Odziana w największą koszulkę z numerem dziewięć, siedziałam na trybunie położonej najbliżej boiska wraz z Julką, na której ciele dumnie spoczywała czerwona trzynastka. Od początku wiedziałam, że mój plan zostawienia ich we dwójkę nie spali na panewce. Po powrocie przywitali nas nie ciepłym obiadkiem, a piramidą ubrań obok łóżka i rozmaitymi gadżetami, rozproszonymi po całym mieszkaniu.
- Dadzą radę? – Michalczyk spojrzała na mnie niepewnie.
- Dadzą – mocno ścisnęłam jej rękę. – Kanarki już nam niestraszne.
Jak zapewniłam, tak i było. Czwarta partia, stan 25:24 dla Polski i dwa wygrane sety na koncie. Kolejna piłka meczowa. Cała biało-czerwona publika wstała z miejsc, trzymając kciuki. Żygadło na zagrywce, posłał piłkę na drugą stronę w niezwykle trudny sposób. Brazylijczycy niedokładnie przyjęli, Rezende wystawił do Vissotto, który ze względu na potrójny blok jedynie kiwnął. Kubiak automatycznie rzucił się do obrony, Łukasz przerzucił piłkę na prawe skrzydło, gdzie Bartman, nie wstrzymując ręki, z całej siły uderzył w Mikasę, która wylądowała w lewym rogu boiska. Wrzawa opanowała publikę. Po raz kolejny w ciągu ostatnich tygodni udało się pokonać wielką Brazylię. Wszyscy wiwatują, dziękują siatkarzom tarzającym się ze szczęścia na parkiecie.
- Chodź, idziemy do chłopaków! – Julka pociągnęła mnie za koszulkę. Bezskutecznie.
Miałam wrażenie, jakby grunt rozsuwał mi się pod nogami, a powietrze uciekało z moich płuc. Uderzyłam tyłkiem o krzesełko, dysząc ciężko jak parowóz.
- Natka, co się dzieje? – przyjaciółka z wystraszoną miną kucnęła przede mną.
Nie dałam rady jej odpowiedzieć. Akurat złapał mnie potężny skurcz, którego owocem był przeraźliwy jęki przepływający przez gardło.
- Za wcześnie, za wcześnie – syczałam, łapiąc się za brzuch.
Michalczyk momentalnie zbladła jak ściana. Patrzyła gdzieś między moje nogi, zakrywając usta dłonią. Spojrzałam na miejsce, które było oblegane przez jej wzrok. Krew. Pełno krwi.
- Mój Boże, ty rodzisz! – wrzasnęła, przywołując na nas kilkanaście par okolicznych oczu.
Od tej chwili częściowo przestałam kontaktować. Gdzieś w uszach dudniły mi dźwięki rozsianej paniki. Z ukosa, jak przez mgłę, widziałam Julkę wbiegającą na boisko, szamotającą się ze Zbyszkiem, a następnie sztabem medycznym.
- Natalia! – zielonooki błyskawicznie znalazł się przy mnie. Odgarnął kosmyki włosów przyklejające się do policzków. – Dasz radę, spokojnie.
Oczy zaszły mi łzami, i to wcale niewywołanymi jego wiarą. Miałam wrażenie, jakby ktoś łamał mi wszystkie kości za jednym razem, jakby podstawił moje obolałe ciało pod gilotynę i ciął je bez skrupułów.
Kiedy ponownie podniosłam powieki, nie byłam już na oświetlonej i wypełnionej ludźmi hali. Dookoła mnie znajdowały się przeróżne respiratory i sprzęt medyczny.
- Nie dojedziecie do szpitala – po głosie rozpoznałam, że mówił to Aleksander Bielecki. – Marna szansa, abyście bez kogutów przepchnęli się przez te chmary samochodów.
- Ale przecież mamy naszą karetkę, specjalną na nagłe wypadki – wtrącił się jeden ze szkoleniowców.
- To nie ma znaczenia – Olek zakasał rękawy. – Ma za duże rozwarcie. Prędzej urodzi w aucie niż szpitalnej placówce.
- No i co teraz? – zdezorientowany Bartman krążył po pomieszczeniu.
- Nic. Dziecko przyjdzie na świat tutaj.
- Jak to tutaj?! Tu nawet nie ma lekarza!
- Uważaj na słowa, młodzieńcze. Chyba specjalizacja mnie do czegoś zobowiązuje.
- Ale, Olek, ty jesteś fizjoterapeutą, a nie położnym – bąknął nieśmiało chłopak z jego sztabu.
- I co? Nie po to męczyłem się tyle lat na medycznej uczelni, żeby nawet porodu nie umieć odebrać.
Nie pamiętam dokładnie, co się działo. Wiem tylko, że bolało jak diabli, że moc moich krzyków mogłaby powybijać wszystkie okoliczne szyby i że Zibi podtrzymywał moją głowę, szepcząc pokrzepiające słowa. Momentem kulminacyjnym było silne pociągnięcie, które wręcz wygięło moje ciało w łuk. Do naszych uszu dobiegło przeraźliwe kwilenie dziecka.
- Zbyszek, bierz swoją córkę – umazany od krwi Bielecki owinął dziewczynkę w czysty ręcznik i wręczył atakującemu.
- Cześć, maleńka – musnął koniuszkiem palca jej nosek i ponownie usiadł obok mnie.
Położył Magdalenę na mojej wykończonej i zlanej od potu klatce piersiowej. Delikatnie pogłaskałam ją po główce. Czarniutkiej, w stu procentach odziedziczonej po ojcu.
Nic mi się tu nie klei. No trudno, dorzucać i poprawiać nie będę, bo i tak wyszedł cholernie długi i nużący rozdział.
Liczne prośby były, więc wątek Michała i Julii jakoś tam został rozbudowany. Naprawdę nie wiem, dlaczego tak uczepiłam się tych jego nóg. ;)
Ta część miała być wczoraj. Przepraszam, ale objedzona i oszołomiona wiadomościami, które dla mnie osobiście były jeszcze większym szokiem niż łysy Zbyszek, nie dałam już rady. I właśnie dlatego nie lubię świąt i grudnia. Bo wszystko wali mi się na głowę, a okropne informacje są częstsze niż wschód i zachód słońca. Sylwester, najprawdopodobniej z komputerem i flaszką, też mi się widzi, i to bardzo.
bieenia, wiem, że Magdalena to bardzo pospolite imię, ale za to moje ulubione i jakoś tak nie mogłam się powstrzymać. ;)
Epilog? Chyba złamię wcześniej ustaloną zasadę. To opowiadanie zakończy się w styczniu. Może nawet w Nowy Rok, jako taka rocznica. :)
coś mi się czcionka dupła, a nawet poprawiać się jej nie chcę.
Po raz kolejny leżał na kanapie brzuchem do góry, po raz kolejny siorbał sok pomarańczowy z okolicznej Biedronki, po raz kolejny topił wzrok w białym suficie, z irytacją wysłuchując skomlenia i pisków Bobka. Nie znosił tego tygodnia przerwy między sezonem klubowym a reprezentacyjnym. Bo właśnie w przeciągu siedmiu dni siatkarze powołani do drużyny narodowej mogli się wyszaleć, spędzić czas z rodziną bądź ukochaną kobietą. On nie musiał przejeżdżać przez pół Polski, aby zobaczyć roześmiane twarze matki i ojca. Od kiedy jego tata zaczął prowadzić tutejszą drużynę Młodej Ligi, rodziców miał na wyciągnięcie ręki. A druga połówka serca? Sam nie wiedział, co ma o swoim rozchwianiu emocjonalnym myśleć. Julka co prawda dzwoniła, przysyłała rozczulające wiadomości, ale nie przyjeżdżała. Złośliwość losu była nieugięta. Kiedy ona miała przerwę w nauce, on miał ważne spotkanie na wyjeździe, i na odwrót. Obydwoje nie mogli wstrzelić się w odpowiedni czas. I nic, przynajmniej dla Michała, nie wskazywało na to, aby cokolwiek miało ulec zmianie. Wolny tydzień zamierzał przebiedować na kanapie, w towarzystwie psa i ulubionego napoju. Sam ze zwierzakiem, bez obecności Natalii i Zbyszka w czterech ścianach.
- Jesteś pewna, że weekend z Miśkiem to dobry pomysł? – nieco zdegustowana Julia zawsze szukała dziury w całym.
- A dlaczego nie? – odpowiedziałam jej tą samą formą wypowiedzi. – Może oderwiesz go od świata przemyśleń.
- W którym i tak z pewnością jesteś królową – dorzucił swoje trzy grosze Bartman, zaśmiewając się pod nosem.
- Bardzo śmieszne – fuknęła sarkastycznie, mierząc go chłodnym spojrzeniem. – Żebyś to ty nie zaczął zajmować pierwszego miejsca w moich marzeniach.
- Wybacz, skarbie, ale możesz mnie mieć tylko i wyłącznie w wyobrażeniach. W praktyce jestem już zaklepany – zachichotał, opatulając mnie ramieniem.
- Tyle że w moich rozmyślaniach nie dobierałabym się do ciebie w erotyczny sposób. Już prędzej z nożem w ręku, aby zadźgać i poćwiartować.
- Aua – brunet skrzywił się, zapewne widząc ową scenę w swojej głowie.
- Zibi, my musimy się już zbierać – klepnęłam go delikatnie w plecy. – Inaczej nie zdążymy na czas.
- A można chociaż wiedzieć, gdzie to się wyjeżdża?
- Do SPA – poinformowałam Michalczyk. – On dla regeneracji przed treningami w Spale, a ja dla rozluźnienia, najlepiej całego ciała.
- Madzia daje już o sobie znać?
- Cholernie kopie, na dodatek strasznie obciąża mój kręgosłup.
- Tylko pamiętaj, aby omijać te paskudztwa z bąbelkami. Słyszałam pogłoski, że mogą zagrozić ciąży.
- Dobrze, mamo, od jacuzzi będę trzymać się z daleka – przytuliłam ją na pożegnanie. – Nie roznieście nam chaty.
- Spokojna twoja rozczochrana – uśmiechnęła się promiennie.
Z trudem, ze względu na rozmiary godne słonicy, zapakowałam się do samochodu. Patrzyłam na przyjaciółkę, szczerząc zęby do szyby.
- Julka? – Zbyszek wyłonił swoją ciemną czuprynę zza kawałka szkła. – Pamiętaj, że nasze łóżko jest wolne. Nie będziecie musieli męczyć się w michałowym – z ledwością uchronił się przed zgniecionym papierkiem, ciśniętym w jego stronę.
- Większego degenerata ten świat nie widział – skwitowała pod nosem, zabierając swoją walizkę.
Do domku weszła z niezwykłą ostrożnością. Postawiła torbę z rzeczami na korytarzyku, rozglądając się dokoła z ogromnym zaciekawieniem. W nowym mieszkaniu narzeczonych gościła pierwszy raz. Z trudem powstrzymywała się od okrzyków zachwytu. Jej oczy zdążyły nacieszyć się dopiero kuchnią i fragmentem salonu, a już mentalnie czuła, że domu urządzonego z większą finezją nie widziała. Kolory ścian i meble dopasowane do siebie lepiej niż Pitt i Jolie według magazynów plotkarskich.
- Zaraz cię zniszczę, gnoju! – do uszu szatynki dobiegł tak dobrze znany jej głos.
Na palcach, cichutko jak myszka przekroczyła próg głównego pokoju. Zobaczyła Michała wyłożonego na kanapie, który zażyle wciskał kolorowe guziczki na joysticku.
- Będziesz mi kłody pod nogi rzucał?! O, czekaj, już ja ci pokażę!
Kręcąc z dezaprobatą głową, zbliżyła się do sofy. Bez żadnego rumoru zasłoniła Kubiakowi oczy.
- Bartman, popierdoleńcu, nie czas na takie zabawy! – wydarł się, by po chwili zamilknąć. Porządnie zaciągnął się powietrzem. – Natka, to ty? Jakieś nowe perfumy masz?
- A owszem, Playboy VIP dla kobiet – zaśmiała się soczyście. Szatyn automatycznie odrzucił grę na bok, ściągając jej dłonie ze swojej twarzy.
- Julka! – pisnął jak uradowane dziecko. Pociągnął dziewczynę na skórzaną kanapę i przyssał się do jej warg. – Myślałem, że już o mnie zapomniałaś.
- Jak mogłabym dać cię w niepamięć? – stymulowała jego kark. – To raczej nierealne.
- No bo wiesz, nie przyjeżdżałaś, na dodatek bardzo rzadko dzwoniłaś. Sądziłem, że wraz z moim wyjazdem do Żor postanowiłaś zluzować łączące nas więzy.
- A ty co, strona bierna? – dogryzła mu, wtulając się w ciepły tors Kubiaka. – To studia blokowały częste kontaktowanie. Poza tym, zluzować więzy z moim kochanym i nieco pulchniutkim misiem to niedorzeczność.
- Kochanym? – chwycił ją za słówko. – Nie żartuj, chyba aż tak się nie spasłem!
- Trochę tłuszczyku ci w nogi poszło, ale tylko ociupinkę – momentalnie spoważniała. – Widzisz, wraz z twoim wyjazdem poczułam pewną pustkę, dziurę w sercu. Nie czułam się rozradowana i szczęśliwa, kiedy ciebie nie było obok. Jeszcze żaden facet nie wstawił się za mną i nie walczył, zażarcie jak lew, o moje dobro. Ja cię nie lubię, Michał. Ja cię chyba kocham.
- Naprawdę? – jego narząd pompujący krew zaczął pracować ze zdwojoną siłą. – Jula, czuję dokładnie to samo. Zakochałem się w twoich świerkowych oczach, promiennej twarzyczce, wyciągniętych w uśmiechu ustach od pierwszego wejrzenia. Zakochałem się w całej tobie. Chciał dorzucić jeszcze kilka ciepłych słów, chciał popatrzeć w jej zielone tęczówki. Nie było mu to jednak dane. Szatynka z całą zgromadzoną w sobie czułością naparła na michałowe wargi, zanurzając palce w jego włosach.
- Słyszałam, że bartmanowe łóżko jest wolne – wymruczała mu do ucha, lubieżnie muskając je ustami.
Odsunął się o kilka centymetrów, patrząc na dziewczynę z przekorą.
- Chcesz to zrobić? Tu i teraz?
- Chcę. Chcę kochać się z tobą w łożu mojej przyjaciółki.
- Gdybyście były siostrami, odważyłbym się to podpiąć pod mentalne kazirodztwo – uśmiechnął się zadziornie, trzymając Julkę w objęciach.
- Nie rób z muchy słonia, Misiu – cmoknęła go przelotnie. – Dla własnego dobra, na początek uznajmy te igraszki za pretekst do spalania kalorii.
- A z jakiej partii ciała ty chcesz niby zrzucić nadmiar tłuszczu? – oburzył się, oglądając ją z dokładnością profesorską.
- Ja? Z żadnej – uśmiechnęła się buńczucznie. – To terapia dla twoich nóżek.
- Ach tak? Jeszcze zobaczymy, cwaniaro.
Przygniótł szatynkę swoim ciałem, błądząc po jej delikatnej skórze palcami. Zamknął obie ręce Julii w silnym uścisku, trzymając górne kończyny nad głową dziewczyny. Perypetie paluchami zastąpił igraszkami szorstkim językiem. Wodził nim, wytykał swoje prywatne, nieco mokre od wilgoci tworu jamy ustnej ścieżki.
- Już nie musisz obawiać się o moje giczoły – mruknął, momentalnie kwitując swoją wypowiedź. – Po kilku dobrych godzinach takiej zabawy z pewnością dojdą do siebie.
- A ty? Gdzie dojdziesz? – wdrapała mu się na kolana.
- Mentalnie? Do nieba, gdzie spleśnieję razem z tobą.
- A fizycznie?
- Zaraz się przekonamy – z uśmiechem pełnym filuterii połączył i ją, i siebie w jeden organizm, w jedną, niefunkcjonującą poprawnie bez drugiej części całość.
Tysiące Polaków siedzące w jednym miejscu, kibicujące jednej drużynie, zdzierające gardła, zażyle dopingujące zawodników, z impetem uderzające w okolicznościowe bębny bądź wdmuchujące powietrze w cholernie głośne trąbki dla jednego celu. Dla wspierania swojego narodu i kilkunastu mężczyzn, którzy go reprezentują.
Katowicki Spodek od zawsze wydawał mi się halą, która w magiczny sposób łączy ludzi, z pozoru zupełnie od siebie różnych, łączy mniejszości, a nawet pokolenia. Na trybunach przedział wiekowy był bardzo ogromny – od maleństw z buziami ozdobionymi polską flagą, które prawdopodobnie nie zaszczyciły jeszcze rodziny pierwszym słowem, aż do staruszków, trochę niebezpiecznie chwiejących się na krzesełkach. Oni wszyscy przybyli tu dla jednego celu – dla wsparcia naszej reprezentacji.
Odziana w największą koszulkę z numerem dziewięć, siedziałam na trybunie położonej najbliżej boiska wraz z Julką, na której ciele dumnie spoczywała czerwona trzynastka. Od początku wiedziałam, że mój plan zostawienia ich we dwójkę nie spali na panewce. Po powrocie przywitali nas nie ciepłym obiadkiem, a piramidą ubrań obok łóżka i rozmaitymi gadżetami, rozproszonymi po całym mieszkaniu.
- Dadzą radę? – Michalczyk spojrzała na mnie niepewnie.
- Dadzą – mocno ścisnęłam jej rękę. – Kanarki już nam niestraszne.
Jak zapewniłam, tak i było. Czwarta partia, stan 25:24 dla Polski i dwa wygrane sety na koncie. Kolejna piłka meczowa. Cała biało-czerwona publika wstała z miejsc, trzymając kciuki. Żygadło na zagrywce, posłał piłkę na drugą stronę w niezwykle trudny sposób. Brazylijczycy niedokładnie przyjęli, Rezende wystawił do Vissotto, który ze względu na potrójny blok jedynie kiwnął. Kubiak automatycznie rzucił się do obrony, Łukasz przerzucił piłkę na prawe skrzydło, gdzie Bartman, nie wstrzymując ręki, z całej siły uderzył w Mikasę, która wylądowała w lewym rogu boiska. Wrzawa opanowała publikę. Po raz kolejny w ciągu ostatnich tygodni udało się pokonać wielką Brazylię. Wszyscy wiwatują, dziękują siatkarzom tarzającym się ze szczęścia na parkiecie.
- Chodź, idziemy do chłopaków! – Julka pociągnęła mnie za koszulkę. Bezskutecznie.
Miałam wrażenie, jakby grunt rozsuwał mi się pod nogami, a powietrze uciekało z moich płuc. Uderzyłam tyłkiem o krzesełko, dysząc ciężko jak parowóz.
- Natka, co się dzieje? – przyjaciółka z wystraszoną miną kucnęła przede mną.
Nie dałam rady jej odpowiedzieć. Akurat złapał mnie potężny skurcz, którego owocem był przeraźliwy jęki przepływający przez gardło.
- Za wcześnie, za wcześnie – syczałam, łapiąc się za brzuch.
Michalczyk momentalnie zbladła jak ściana. Patrzyła gdzieś między moje nogi, zakrywając usta dłonią. Spojrzałam na miejsce, które było oblegane przez jej wzrok. Krew. Pełno krwi.
- Mój Boże, ty rodzisz! – wrzasnęła, przywołując na nas kilkanaście par okolicznych oczu.
Od tej chwili częściowo przestałam kontaktować. Gdzieś w uszach dudniły mi dźwięki rozsianej paniki. Z ukosa, jak przez mgłę, widziałam Julkę wbiegającą na boisko, szamotającą się ze Zbyszkiem, a następnie sztabem medycznym.
- Natalia! – zielonooki błyskawicznie znalazł się przy mnie. Odgarnął kosmyki włosów przyklejające się do policzków. – Dasz radę, spokojnie.
Oczy zaszły mi łzami, i to wcale niewywołanymi jego wiarą. Miałam wrażenie, jakby ktoś łamał mi wszystkie kości za jednym razem, jakby podstawił moje obolałe ciało pod gilotynę i ciął je bez skrupułów.
Kiedy ponownie podniosłam powieki, nie byłam już na oświetlonej i wypełnionej ludźmi hali. Dookoła mnie znajdowały się przeróżne respiratory i sprzęt medyczny.
- Nie dojedziecie do szpitala – po głosie rozpoznałam, że mówił to Aleksander Bielecki. – Marna szansa, abyście bez kogutów przepchnęli się przez te chmary samochodów.
- Ale przecież mamy naszą karetkę, specjalną na nagłe wypadki – wtrącił się jeden ze szkoleniowców.
- To nie ma znaczenia – Olek zakasał rękawy. – Ma za duże rozwarcie. Prędzej urodzi w aucie niż szpitalnej placówce.
- No i co teraz? – zdezorientowany Bartman krążył po pomieszczeniu.
- Nic. Dziecko przyjdzie na świat tutaj.
- Jak to tutaj?! Tu nawet nie ma lekarza!
- Uważaj na słowa, młodzieńcze. Chyba specjalizacja mnie do czegoś zobowiązuje.
- Ale, Olek, ty jesteś fizjoterapeutą, a nie położnym – bąknął nieśmiało chłopak z jego sztabu.
- I co? Nie po to męczyłem się tyle lat na medycznej uczelni, żeby nawet porodu nie umieć odebrać.
Nie pamiętam dokładnie, co się działo. Wiem tylko, że bolało jak diabli, że moc moich krzyków mogłaby powybijać wszystkie okoliczne szyby i że Zibi podtrzymywał moją głowę, szepcząc pokrzepiające słowa. Momentem kulminacyjnym było silne pociągnięcie, które wręcz wygięło moje ciało w łuk. Do naszych uszu dobiegło przeraźliwe kwilenie dziecka.
- Zbyszek, bierz swoją córkę – umazany od krwi Bielecki owinął dziewczynkę w czysty ręcznik i wręczył atakującemu.
- Cześć, maleńka – musnął koniuszkiem palca jej nosek i ponownie usiadł obok mnie.
Położył Magdalenę na mojej wykończonej i zlanej od potu klatce piersiowej. Delikatnie pogłaskałam ją po główce. Czarniutkiej, w stu procentach odziedziczonej po ojcu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nic mi się tu nie klei. No trudno, dorzucać i poprawiać nie będę, bo i tak wyszedł cholernie długi i nużący rozdział.
Liczne prośby były, więc wątek Michała i Julii jakoś tam został rozbudowany. Naprawdę nie wiem, dlaczego tak uczepiłam się tych jego nóg. ;)
Ta część miała być wczoraj. Przepraszam, ale objedzona i oszołomiona wiadomościami, które dla mnie osobiście były jeszcze większym szokiem niż łysy Zbyszek, nie dałam już rady. I właśnie dlatego nie lubię świąt i grudnia. Bo wszystko wali mi się na głowę, a okropne informacje są częstsze niż wschód i zachód słońca. Sylwester, najprawdopodobniej z komputerem i flaszką, też mi się widzi, i to bardzo.
bieenia, wiem, że Magdalena to bardzo pospolite imię, ale za to moje ulubione i jakoś tak nie mogłam się powstrzymać. ;)
Epilog? Chyba złamię wcześniej ustaloną zasadę. To opowiadanie zakończy się w styczniu. Może nawet w Nowy Rok, jako taka rocznica. :)
coś mi się czcionka dupła, a nawet poprawiać się jej nie chcę.
rozdział świetny . ; ))
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie na :
http://volleyball-my-lifee.blogspot.com/
http://life-is-brutalll.blogspot.com/
Pozdrawiam . ;*
Michał i Julka są uroczy! :)
OdpowiedzUsuńA czytając ten fragment porodu aż przeszły mnie ciarki.
Rozdział wyszedł super ;)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie : http://setball-for-hope.blogspot.com/ , Misu :*
No i teraz Michał z Julką też są szczęśliwi, Bartmanowe łóżko najlepsze. Natka zaczęła rodzić w takim miejscu wow. Dumny tatuś był przy porodzie córeczki. Mała włoski ma za tatą. Rozdział jest świetny. Pozdrawiam Angel :*
OdpowiedzUsuńDwa dni temu do czwartej w nocy nadrabiałam rozdziały.:P A przy tym porodzie to się prawie wzruszyłam. Normalnie takie to słodkie, acz dla samej zainteresowanej męczące. No właśnie, co ty chcesz od nóg Kubiaka?xD Ale ważne, że i on odnalazł szczęście. Zasłużył na nie jak mało kto. :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze to witamy na świecie Madzię :) Co prawda urodziła się trochę za szybko w niezbyt sprzyjających do dogodnego porodu warunkach, ale jest i będzie oczkiem w głowie dla rodziców. Swoją drogą też sobie wybrała moment w którym przyszła na świat ;)
OdpowiedzUsuńJulka i Michał są niemożliwi jednak pasują do siebie idealnie :)
Co do Kubiaka to ja bym bardziej jego brzuszka się doczepiła, a nie nóg :D
Jest i Madziula :D Skoro rodzice nieobliczalni, to i dziecko musi takie być, stąd pchanie się na świat w takich a nie innych warunkach ;) Kocham Twoje opowiadanie :D No i bardzo się cieszę, że Julka w końcu odwiedziła okrąglutkiego Kubiaczka ;)
OdpowiedzUsuńJa uważam, że wszystko się tu klei i nie ma czego poprawiać ;)
Pozdrawiam, nulka :*
A więc epilog... Szkoda, no ale jeśli masz się męczyć, to lepiej zakończyć to teraz.
OdpowiedzUsuńUśmiałam się, Bielecki przyjmujący poród... No, chciałabym to zobaczyć *-* A Julka z Miśkiem... No po prostu uwielbiam tę parę! Z niecierpliwością czekam na epilog...
Pozdrawiam, karolajn :3
+ zapraszam jeszcze na 24 rozdział na matchballforlove.blogspot.com :)
Usuń25 rozdział pojawił się na matchballforlove.blogspot.com C:
Usuń26 na matchballforlove.blogspot.com :D
Usuń27 rozdział, zapraszam :) ^^
Usuńno żesz kuźwa. to sie nazywa synchron, no to się nazywa synchron! z góry pozdrawiam cię moim jutrzejszym rozdziałem :d
OdpowiedzUsuńjest Julka, jest Michał, jest bara-bara i ja jestem szczęśliwa. dziwnie się t troszkę czytało, bo do Kubiaka to ja mam jedynie matczyne uczucia. a to mi troszkę kazirodztwem zajechało. jednakże mi się podobało :) i dlaczego ja od początku miałam dziwne przeczucia co do wydania na świat malutkiej potomkini akurat na tym meczu, ha? od dzisiaj można mi mówić wróżko :)
Madzia. łądnie :) dobrze, że to nie chłopiec bo nie wyobrażam sobie, żeby go zielonooki normalnie nazwał. strzelam w jakiegoś Armanda :) mówisz, że się trzeba powoli żegnać? no cóż, szczęśliwa nie jestem, ale jest jeszcze perwersja to i przeżyje. ah bo zapomne. zapewne będę jedyna, ale druga część ICH przygód nie bardzo mi się widzi. no sorry, ale to by było już takie odgrzewane na siłe. no bo o czym pisać? o drugim dziecku sra ta ta ta i potem pogrzeb? to ta jakby ktoś zrobił kontynuację zmienników. oj coś czuje, że bede publicznie zlinczowana. trudno! :) jedynie mam nadzieję, że się na mnie za to nie obrazisz, akutek lekarstw i innych czynników :) pozdrawiam cię ;*;*
Myślałam, że jej się coś poważnego stanie, a tu PORÓD! No bardzo się cieszę, że młode Bartman już na świecie :)
OdpowiedzUsuńA do epilogu mi się nie spieszy, bo opowiadanie mi się podoba, ale cóż... Wszystko się kiedyś kończy.
Misiek w końcu się doczekał spotkania z Julką, z czego bardzo się cieszę, bo od samego początku mocno im kibicowałam. :) Nie dziwota, że skorzystali z posłania Natki i Zbyszka, bo Kubi prędzej czy później i tak nie byłby zadowolony z igraszek na łóżku wodnym. :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam powracać do spotkań tegorocznej Ligi Światowej, szczególnie do tych z Brazylią. :) Nie przeszło mi nawet przez myśl, że Natalia mogłaby zacząć rodzić w Spodku! Też sobie mała Madzia wybrała miejsce i czas... :) W pierwszej chwili miałam w głowie czarny scenariusz, że nie zdążą dojechać do szpitala, że coś złego się stanie... Jednak chwilę później uśmiałam się jak głupia czytając o dywagacjach Olka Bieleckiego i o tym, że zdecydował się odebrać poród! :D Wtedy już byłam spokojna, zarówno o Natalię, jak i o małą Bartmanównę, bo były w dobrych rękach. :) Jak widać, lata studiowania na medycynie nie poszły na marne i Łysy Terrorysta okazał się być nie tylko świetnym fizjoterapeutą, ale też i równie dobrym położnym. :) Brawa dla Olka! :)
Wyobrażam sobie, jak Zbyszek bierze w swoje wielkie ramiona tą maleńką Kruszynkę... <3 Czuł się pewnie jak najszczęśliwszy tatuś na świecie. :) Ja sama niedawno zostałam ciocią i wiem, jakie to wspaniałe uczucie... :)
Ciężko będzie mi się rozstać z tą historią, bo jest naprawdę świetna, no ale jest jeszcze przecież perwersja. :) A poza tym, zawsze można wymienić swoje poglądy na GyGy. :D
pozdrawiam cieplutko i życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku. :*
Zajebisty rozdział, jak każdy tutaj :] mam nadzieje, że zakończysz tę super opowieść jakimś szczęśliwym happy endem :D czekam z niecierpliwością na epilog :)
OdpowiedzUsuńNo nareszcie Misiek i Julka są razem ;) Wiedziałam, że się im uda, bo co tu dużo mówić, pasują do siebie i już. No i dobrze, że Zibi z Natką użyczyli im swojego łoża ;) Przynajmniej było łatwiej i wygodniej,znaczy tak mi się wydaje ;d Ojej podziwiam Natalię ;) Ja bym nie chciała urodzić w samochodzie ;d No chyba, że moja głowa spoczywałaby na kolanach Bartmana, to już co innego ;) Cieszę się, że urodziła się im piękna i zdrowa córeczka ;) A imię ma bardzo ładne ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko, Kinga ;*
Kubiakowe okrzyki podczas grania znam i to bardzo dobrze :P. Zbyszek z Natką, jacy chętnie do oddawania swojego łóżka :D. Co za narodziny ;o. Będą mieli, co wspominać i opowiadać Madzi :). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNowy rozdział na: http://i-do-not-know-what-i-want.blogspot.com/
UsuńPozdrawiam :)
Prawie spadłam z krzesła. :D
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, chociaż te świerkowe oczy rozbawiły mnie do łez, jakoś dziwnie to brzmi ;D
Jezu prawie się popłakałam. Za mało seksu! A co do Magdalenki, to jeżeli sobie przypominam to mecz z Brazylią w Spodku był rozgrywany w moje urodziny, czy dziewczynka urodziła się wtedy co ja? Przepraszam za takie głupoty, ale już nie myślę. :)
OdpowiedzUsuńjeżeli uznamy, że w moim opowiadaniu wątki toczą się w identycznej rozbieżności czasu, co w realu, to tak :D
Usuńw moje też ;D albo się rypłam o jeden dzień, już mi pamięć szwankuje ^^.
Usuń//Ife.
Witamy na świecie Magdalenkę!
OdpowiedzUsuń:)
Pojawił się dziewiąty rozdział na when-the-sun-goes-downstairs.blogspot.com , serdecznie zapraszam.
Usuńja sobie ogólnie odpuszczę te swoje litanie, co pisałam kiedyś, dziś nie mam do tego głowy, bo w rozsypce ogólnie jestem.
OdpowiedzUsuńmogę tylko powiedzieć, że ta końcówka wychodzi za ckliwie i za krótko ogólnie.
Olek - pan syntuancji (tak, syntuancji, jak to mawia moja babcia). i to mi się najbardziej podobało z całego rozdziału.
a mój sylwester zapowiada się tak samo, także tego, będziemy mogły sobie postukać na gadu na przykład ;D
//Ife.
aaaa! No to nareszcie Mr Bartman został tatą pełną parą! Magdalena- przyszła łamaczka męskich serc, już ja to widzę! :) Jak Natalia zaczęła tam rodzić to się lekko przeraziłam. Dobrze, że wszystko się skończyło pozytywnie. Chociaż nie wiem, czy dałabym odebrać dziecko Olkowi Recydywiście ;p Dobrze,że sobie facet poradził, bo aż strach myśleć co by się stało, gdyby nie skończyli na czas.
OdpowiedzUsuńNo i nasza Kruszyna odnalazła szczęście o pięknym imieniu Julia ;)dobrze, że Zibi z Natką wybrał się do SPA, bo coś mi się wydaje, że w tych chwilach uniesień nie oszczędzili żadnego mebla w domu ;) w końcu Michu raczej nie używał swojego łóżka ;)
Tradycyjnie już czekam na kolejny rozdział :) ps: nie masz planów sylwestrowych? pakuj walizki i zapraszam na imprezę! pozdrawiam ;*
tak, Ty lubisz się czepiać tych nóg Miśka xd
OdpowiedzUsuńjuż myślałam, że coś się tam stanie. tak to wszystko opisałaś, że... ale jest i młoda Bartmanowa przyszła na świat. ohh! a Misiek z Julką! świerkowe oczy tak mnie trochę zaskoczyły, ale ok :D Jula jest fajna :D i pomaga mu nadmiar spalić ;D
Madzia, malutka Madzia. no dobra, może jakoś się do tego imienia przekonam :)
OdpowiedzUsuńurocza chwila. a dla takich właśnie się żyje :)
a tak na koniec roku 2012 zapraszam na szósteczkę na: all-against-us.blogspot.com :) pozdrawiam!
UsuńŚwiętny rozdział z resztą jak kazdy...
OdpowiedzUsuńU mnie nowy zapraszam :)
Wiem, że już skomentowałam ten post, ale chciałam polecić wszystkim fanom siatkówki moje opowiadanie, które znajduje sie pod adresem
OdpowiedzUsuńwww.mojepowariowanezycie.blogspot.com ;)
uwielbiam twojego bloga :]
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie :
maybevolleylove.blogspot.com/
nie chce cie pośpieszać ani coś w tym stylu, ale powiedz kiedy pojawi się ten długo oczekiwany epilog?
OdpowiedzUsuńhm, dzisiaj powinien się ukazać. :)
UsuńPojawiła się pierwsza część opowiadania na greens-art-handmade.blogspot.com, życzę miłej lektury.:)
OdpowiedzUsuń